Łączy ich turystyczny duch [ZDJĘCIA]

2020-01-31 19:00:00(ost. akt: 2020-01-31 11:18:09)
Sławomir Kałabun i Jolanta Kałabun

Sławomir Kałabun i Jolanta Kałabun

Autor zdjęcia: Kamila Kornacka

Rajdy, złazy, zloty – 60 lat wędrownych historii zapisane nie tylko w pamięci uczestników, ale i w kronikach Klubu Turystyki Pieszej "Delta". Za tym wszystkim stoją między innymi Sławomir i Jolanta Kałabun, których prócz miłości, połączyła też pasja.
— Wszystko zaczęło się jeszcze przed Deltą...
Sławomir Kałabun: Pierwotnie przy oddziale PTTK istniało ogólne koło turystyczne, jeszcze nieskonkretyzowane. Z niego w 1960 roku został utworzony Klub Turystów Pieszych, a od 1962 już pod nazwą Klub Turystów Pieszych „Delta” działa do dziś. Pierwszym prezesem i głównym założycielem był Wojciech Zajchowski, który obecnie jest patronem klubu. To właśnie od latach 60. rozpoczęto organizację wszelkich rajdów, które dotąd przetrwały. W latach 70. do klubowiczów dotarła informacja, że w niedalekim Fiszewie zostali niegdyś zabici powstańcy listopadowi, którzy byli internowani po upadku powstania. Obecnie w tym miejscu stoi pomnik, ale wcześniej było tam tylko kilka lip i usypany wzgórek. By uczcić pamięć powstańców, zorganizowano Złaz do Fiszewa.
Jolanta Kałabun: Wycieczki dzieli się na rajdy, złazy i zloty. Zloty Pamięci Narodowej organizowane są do dziś w kwietniu w ramach Miesiąca Pamięci Narodowej.
S.K.: Szkoła, która nam wówczas pomagała w organizacji już nie istnieje, pierwsi organizatorzy nie żyją, a impreza trwa, klub kultywuje tę tradycję i nadal organizuje zloty.

— Ile osób skupia klub obecnie?
S.K.: Czynnie działających jest około 50, żyjących około 100.
J.K.: W tym są też ci najstarsi założyciele klubu, którzy ze względu na wiek i zdrowie musieli zawiesić swoją działalność, ale pojawiają się czasem na spotkaniach wigilijnych czy jubileuszowych. Są żywą legendą klubu.

— Czym są dla was te wycieczki i działalność w klubie?
S.K.: Sposobem na spędzenie wolnego czasu i poznanie kraju ojczystego.
J.K.: Dla większości z nas jest to rodzaj hobby. Spotykamy się jako grupa ludzi o bardzo różnych charakterach, wykształceniu, temperamencie, ale się dogadujemy, a najlepszym na to dowodem jest to, że klub trwa już od tylu lat.
S.K.: Jest wśród nas też młodzież. Ta, która od dzieciństwa została zarażona miłością do turystyki, historii, przyrody i krajoznawstwa. Oni się tym interesują, a inni wolą siedzieć przed telewizorem, komputerem, telefonem… Ja jestem od 1972 roku w PTTK. Wtedy nie było komputera, był tylko jeden kanał w telewizji. Od godziny 17 jakieś programy, dobranocka, dziennik, film i koniec…
J.K.: …i ludzie się wtedy spotykali.
S.K.: Kiedy w 1973 zacząłem przychodzić do klubu, doznałem szoku, nie dało się wejść do sali klubowej. Działało wtedy wielu ludzi w wieku około 20-25 lat i ja taki gówniarz 16-letni.
J.K.: Ja jestem tutaj nabytkiem, pochodzę ze Skarżyska Kamiennej, ale przyjechałam tutaj za mężem. Poznaliśmy się na Zlocie Turystów Pieszych w Sieradzu, a gdy się pobraliśmy, przeniosłam się tutaj, dokładnie w grudniu 1991 roku. Nie działałam w klubie od początku mojego pobytu w Elblągu, bo opiekowałam się dzieckiem. Dopiero po 10 latach, gdy już wtedy dwie nasze córki były w takim wieku, że mogły chodzić, zaczęliśmy wspólnie uczestniczyć we wszystkich imprezach „Delty”.
S.K.: To są właśnie te młode osoby, które przy rodzicach turystach się wychowały.
J.K.: Teraz są już dorosłymi dziewczynami, ale turystkami są, zdobywają uprawnienia i odznaki. Myślę, że jak my już nie będziemy mogli działać, to one nas zastąpią. Nie wiadomo tylko, czy w Elblągu. Młodzi stąd wyjeżdżają, mała grupa młodzieży zostaje. Teraz ludzie mają inne priorytety, ale my – stara gwardia tak łatwo się nie poddajemy. Sławek jest filarem wszystkiego, co się dzieje w klubie. Nie tylko jest prezesem od 20 lat, ale zajmuje się też sprawami organizacyjnymi i sam oczywiście również uczestniczy w wycieczkach i imprezach organizowanych nie tylko przez klub, ale i przez Oddział.

— Macie państwo jakieś ulubione trasy?
J.K.: Lubimy wszystkie wycieczki, po prostu lubimy chodzić. Organizujemy jednak takie, które różnią się długością, trudnością i ilością punktów krajoznawczych, które można zdobyć za uczestnictwo w nich. Czasami po prostu idziemy kilkanaście kilometrów lasem, wdychamy zapach sosnowych drzew i podziwiamy widoki. Innym razem wybieramy trudną, bardziej urozmaiconą trasę, na przykład przez wąwozy Wysoczyzny Elbląskiej. Kolejnym razem dochodzimy do miasta, w którym jest kilka obiektów historycznych, które należy zwiedzić. Staramy się te wycieczki robić tak, by coś ciekawego zobaczyć, pokazać innym. Czasami ludzie nawet nie mają pojęcia, że w ich miejscowościach lub ich okolicach jest coś wartego obejrzenia. Trasa, którą podajemy przed wycieczką, jest ogólna. Wiemy, gdzie startujemy i gdzie kończymy, natomiast, to, co wydarzy się w trakcie, zależy od kilku czynników, między innymi od pogody i samopoczucia grupy.
S.K.: Nasze wędrówki są bardzo integracyjne, to takie towarzyskie chodzenie. W przerwach wspólnie jemy posiłek, rozmawiamy, planujemy dalsze wycieczki, opowiadamy o swoich wrażeniach. Mamy też takie spotkania świąteczne, w drugi dzień Bożego Narodzenia, Lany Poniedziałek i pierwszą sobotę po Nowym Roku kiedy wychodzimy do Bażantarni. W drugi dzień świąt ludzie zazwyczaj siedzą przy stołach, a my ubieramy plecaki, wygodne buty, coś tam z tych stołów zgarniamy i idziemy w las.
J.K.: Czasami człowiek sobie myśli „nie idziemy”, a tu rozdzwaniają się telefony z pytaniami o to, gdzie idziemy, kiedy, jaka trasa… Nawzajem się dzielimy energią.

— Wspólne przemierzanie kilometrów sprzyja pewnie zawieraniu i pielęgnowaniu przyjaźni...
S.K.: Zapisałem się do klubu razem z kolegą z podstawówki, z którym nadal po latach się przyjaźnię.
J.K.: My wszyscy się przyjaźnimy. Sławek zna część osób ponad 40 lat. Z niektórych znajomości zawiązało się kilkanaście małżeństw turystycznych, trwają do dziś. Jeden z założycieli też swoją żonę poznał w klubie. My też jesteśmy klubowym małżeństwem.
S.K.: Teraz te bezpośrednie kontakty międzyludzkie zanikają.
J.K.: To wszystko robią komputery, smartfony, technika. Ona jest dobra, ale bez przesady. Kiedyś było inaczej, lepiej. Było się w mieście coś załatwić i normalnym było wpaść na pogaduszki do koleżanki mieszkającej w pobliżu. Teraz, żeby kogoś odwiedzić, trzeba się zapowiedzieć, nie można spontanicznie. To jest ta zła część nowoczesności, która do nas dociera. Niestety zamykamy się na innych.

— Te obyczajowe zmiany pewnie wpływają na plany klubowiczów?
S.K.: Teraz nikt już raczej nie chce sobie brać turystów na głowę. Skurczył nam się ten teren i zasób miejsc, w których mogliśmy nocować z grupą na kilkudniowych rajdach. Dlatego wszystkie są już jednodniowe.
J.K.: Szkoda, bo fajnie było, jak dzieci mogły iść na 2-3 dni na rajd. Uczyły się samodzielności i współpracy z koleżankami i kolegami.
S.K.: Mamy tylko nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto będzie to kontynuował, może w innej formie ale żeby działał. My też przejęliśmy klub po starszych kolegach i też wprowadzaliśmy zmiany.
J.K.: Wycieczki dają do myślenia na temat przemijania. Przykładem niech będzie to, że od kilku lat wybieraliśmy się, by zobaczyć chatę podcieniową w Kamionku Wielkim. Wreszcie udało nam się zorganizować tam wycieczkę. Okazało się, że chata już się rozpadła, zostały tylko jej fragmenty. Po to też robimy takie wycieczki, żeby sprawdzić stan danych obiektów, na których los często nie mamy wpływu. Idziemy, żeby ludzie uświadomili sobie, że takie ciekawostki wokół nich są dostępne dosłownie na wyciągnięcie ręki.

Informacje na temat organizowanych przez klub wycieczek znajdziecie na FB: KTP Delta im. Wojciecha Zajchowskiego w Elblągu. Najbliższa, w ramach Zimowego Rajdu na Raty, odbędzie się w sobotę 1 lutego. Grupa wyrusza autobusem PKS o godzinie 8 z dworca w Elblągu. Wysiada w Kątach Rybackich i dalej powędruje brzegiem morskim do Sztutowa. Po drodze odwiedzi teren Muzeum Niemieckiego Obozu Koncentracyjnego Stutthof.

Kamila Kornacka