Proszę nie pisać, że jestem artystą

2020-02-09 10:00:00(ost. akt: 2020-02-08 09:30:01)
Bogusław Gromadzki

Bogusław Gromadzki

Autor zdjęcia: Kamila Kornacka

Jego prace przenoszą do innego świata, oczarowują. Niebywała szkoda, że wystawia tak rzadko, ale jak sam mówi – jak ktoś nie zobaczył, to trudno, jego strata. Rozmawiamy z Bogusławem Gromadzkim z Elbląga, który – wbrew temu, co mówi tytuł – jest artystą nie z tej ziemi.
— Skąd wzięło się u ciebie zainteresowanie sztuką?
— Przygoda ze sztuką? Rozpoczęła się może około trzynastego roku życia. Nawet nie wiem, co wywołało to zainteresowanie, bo było to tak dawno. Przyszło jakoś tak bezwiednie. Zaczęło się od potrzeby wyrażenia siebie, ale to były jeszcze takie młodzieńcze emocje. Już wtedy jednak szukałem jakichś swoich mistrzów rysunku. Nie miałem jednego, bo każdy malarz miał do zaoferowania coś fascynującego, co mnie w jakiś sposób pociągało. Tę wiedzę czysto teoretyczną zdobywałem sam na zasadzie działania praktycznego, czyli ćwiczeń. Skończyłem co prawda studia z zakresu wychowania artystycznego, ale byłem już wtedy na takim etapie, że nie przywiązywałem do tego większej wagi. Rodzice chyba mieli co do mnie inne marzenia: żebym został inżynierem. No, ale w tej kwestii nie spełniłem ich oczekiwań.

— Sztuka nie stała się jednak dla ciebie sposobem na życie?
— Nie zdecydowałem się na profesjonalizm, bo uważam, że wejście w taką profesję, szczególnie jeśli chodzi o malarstwo czy inne dziedziny sztuki, bardzo ogranicza. Natomiast robiąc to poza karierą zawodową, miałem możliwości szukania, bo cały ten kontakt ze sztuką polega właśnie na szukaniu czegoś nowego. Poszukiwanie techniki też jest fascynujące, jak coś zrobić, żeby było inaczej. Sztuka jest bardzo ważna. Obserwuję dziś jednak taki komercjalizm. Ci, którzy muszą się z tego utrzymywać, malują dla odbiorcy, a to nie jest dobre dla sztuki. Proste ramki, duże formaty, kolory pod życzenie klienta… Rozumiem tych, którzy zajmują się tym profesjonalnie, ale oni cierpią z tego tytułu, a ja nie muszę — maluję przez całe życie to, co mi się żywnie podoba i wiesz co? Jeszcze się nie znudziłem.

Obrazek w tresci

— Pędzle towarzyszą ci każdego dnia?
— Maluję codziennie. W moim przypadku jest tak, że pracuję jednocześnie nad kilkoma obrazami. Stając przed obrazem, wiem, co chcę zrobić. Jak nie zrobię tego teraz, to zrobię to później. Jest pomysł, co chcę przedstawić, a później, skoro już wiem, co ma być, to pracuję nad tym. Podczas studiów byliśmy badani przez bardzo zacnego psychologa w kontekście tego, jaki typ twórczy reprezentujemy. Ja jestem typem intelektualno-refleksyjnym. Nie podlegam tym wrażeniom z zewnątrz. Są tacy, którzy jak staną przy obrazie i dopadną pędzel, to nie odejdą, dopóki nie skończą. Ja raczej wyznaczam sobie kolejne kroki. Mam pracownię w piwnicy domu i tam pracuję.

— Masz tam porządek?
— Wiem, gdzie co jest i niech nikt się nie waży mi nic porządkować. Chociaż mój 6-letni wnuk odwiedza mnie czasem i próbuje pomóc. Obrazy mu się podobają, ale jest jednocześnie bardzo krytyczny. Dzieci mają cudowną wyobraźnię, potrafią namalować wszystko, ale absolutnie nie można im narzucać czegokolwiek. Można delikatnie pokazać, ważne jest to, co dziecko chce przekazać. Wszelkie polecenia mogą je łatwo zniechęcić.

— A ty potrafisz namalować wszystko?
— Tak, ale nie wszystko mi się chce. Ja mogę namalować wszystko, tylko ktoś, kto będzie z boku patrzył na to, powie „na pewno to nie jest to”.

— Dlatego porzuciłeś realizm?
— Rysunki i malowanie realistyczne krótko trwało, tylko na początku. Raczej mnie to nie pociągało. Jakoś w okresie studiów już zaczęły się te fantasmagorie. Namalować można wszystko, to jest kwestia wyobraźni, w jaki sposób to przedstawić. Realizm występuje teraz u mnie głównie jako scenografia do tematu.

Obrazek w tresci

— Wystawy stresują?
— Nie towarzyszy mi stres, jak już jest wystawa. No trudno, zrobiłem, to zrobiłem, ale jak człowiek już się zdecyduje na wystawę, to musi to być coś konkretnie złożone razem, a nie ni z tego, ni z owego. Przyjmuję taką zasadę, że nie wystawiam tego, co już pokazywałem. Jak ktoś nie zobaczył, to trudno, jego strata.

— „Istotom nie z tej Ziemi” towarzyszą na wystawie kobiety.
— Te niezwykłe, nieziemskie istoty biorą się chyba z jakiegoś przekształcenia rzeczywistości. Jak dobrze popatrzeć, to czasami chyba tacy jesteśmy jak te istoty na tych obrazach. Wszystkie mają nazwy, ale czasami nie umieszczam ich, żeby niczego odbiorcy nie sugerować. A kobiety? Pogodziłem się z tym, że kobiety są naszą drugą połową, są fascynujące. To też są postaci... nie z tej ziemi.

— Jesteś też ty. Trudno namalować autoportret?
— Czy trudno siebie namalować? Jak się człowiek ogląda tyle czasu, to zapamiętuje. Technicznie jest to trudne, bo łatwiej namalować kogoś niż samego siebie. Trzeba pamiętać, że odbicie w lustrze jest inne. Może z taką pewną dozą nieśmiałości, ale zapisałem się do tych istot nie z tej ziemi.

— Twardo stąpasz po ziemi?
— W życiu trzeba być rzeczowym, żeby popełniać jak najmniej błędów, ale tu, jak się weźmie pędzel, można tych błędów nawsadzać. — Uważam, że zawsze żyje się fajnie. Czasami jest ciężko, były okresy, że była cała masa problemów, ale przecież nie można było ulegać temu, że zrobiło się szaro, beznadziejnie i już nic nie możemy zrobić dla innych ani dla siebie. Był taki moment smutku, stan wojenny, gdzie ta szarzyzna i beznadzieja może działały przygnębiająco, ale obrazy zawsze pozostawały kolorowe.

„Istoty nie z tej Ziemi”, a wśród nich Gości Hotelu Absurd i Szalone Dzieci Posejdona można oglądać jeszcze przez jakiś czas w Młodzieżowym Domu Kultury przy ul. Warszawskiej 51 w Elblągu.

Kamila Kornacka