To miała być tylko "zwykła grypa"
2020-03-23 08:00:00(ost. akt: 2020-03-23 08:57:24)
Przypadki zarażenia koronawirusem potwierdzono w conajmniej 156 krajach. We Włoszech odnotowano ich już ponad 53,5 tysiąca, wśród nich 4825 zgonów i 6072 ozdrowieńców. Sprawdzamy, jak wygląda sytuacja mieszkańców małego, 45-tysięcznego miasteczka na południu.
Gravina in Puglia to włoska miejscowość i gmina w regionie Apulia, w prowincji Bari. To tam urodził się Vincenzo Maria Orsini de Gravina, późniejszy papież Benedykt XIII. Miasto znane jest również z urokliwych krajobrazów, a główną atrakcję stanowi Ponte Viadotto, most łączący dwie strony strumienia, który umożliwiał wiernym dotarcie do kościoła Madonna della Stella. Niewiele wiadomo o dacie budowy wysokiego na 37 i długiego na 90 metrów wiaduktu, ale pojawia się w źródłach historycznych od co najmniej 1686 roku. To na tym moście kręcono w ubiegłym roku sceny do najnowszej części przygód Agenta 007, dzięki czemu Gravinę odwiedziło jeszcze więcej turystów z całego świata.
Niestety, te przepiękne, tętniące dotychczas życiem miasteczko nie zdołało uchronić się od wirusa, przez którego cierpi niemal cały świat. Obecnie w Gravinie odnotowano 4 przypadki zarażenia, a 16 marca zarejestrowano pierwszą śmiertelną ofiarę Covid-19. Hospitalizowanemu od 12 marca 87-latkowi nie udało się pokonać choroby. – Stoimy w obliczu najpoważniejszej sytuacji kryzysowej, jakiej to miasto zaznało od czasów drugiej wojny światowej – mówił burmistrz miasta Alesio Valente. Najnowsze informacje z regionu podają, że w Puglii odnotowano 786 przypadków osób z dodatnim wynikiem koronawirusa, a 31 z nich zmarło.
Codzienne spotkania w gronie rodziny i przyjaciół były dla nich priorytetem, teraz są zabronione. Jak wygląda obecnie zrujnowane przez epidemię życie mieszkańców miasteczka? – Od 3 lat planowałam swoje wesele, które miało odbyć się w lipcu tego roku. Lista gości liczy ponad 300 osób. – mówi Helena, 30-letnia mieszkanka Graviny. – Kiedy dowiedziałam się o tym, że wirus jest już we Włoszech, nie zmartwiłam się za bardzo, bo media mówiły po prostu o kolejnej odmianie grypy. Teraz gdy patrzę na miasto, stojąc na balkonie, widzę tylko krążącą po ulicach policję, która karze wszystkich wychodzących z domu bez odpowiedniej zgody. To udowadnia, że staliśmy się więźniami własnych domów. Jedyne, co teraz czuję, to bezradność. Nie wiem, jak sytuacja będzie wyglądała za kilka dni, a co dopiero do czasu mojego ślubu. Mówią, że wirus zniknie, gdy termometry pokażą 28 stopni. Nie zaryzykuję jednak i nie uwierzę kolejny raz w niepotwierdzone informacje, które ukazują się w mediach – dodaje zmartwiona kobieta. Na pytanie, jak obecnie wygląda jej codzienność, odpowiada: – Jestem pracownikiem socjalnym, zajmuję się osobami niepełnosprawnymi. W związku z tym, że odporność przewlekle chorych jest obniżona, trzy tygodnie temu zamknięto moją placówkę. Od tamtego czasu jest tylko gorzej. Najpierw zamknęli szkoły, a obecnie zamknięte jest wszystko poza sklepami spożywczymi i tytoniowymi. Wychodzić z domu można tylko z ważnych przyczyn, a każde wyjście może skontrolować policja i ukarać, jeżeli poruszamy się po mieście bez określonego powodu. Mam nadzieję, że ten koszmar wkrótce się skończy. W moim mieście mieszka tylko 45 tysięcy osób, ale każdego wieczora na ulice wychodziła większość z nich. Spotkania z bliskimi i znajomymi od zawsze są dla nas niczym powietrze. Może dlatego to zamknięcie stanowi taki dyskomfort. Ryzyko zarażenia i śmierci jest jednak gorsze, dlatego, mimo że nie jest to łatwe, przestrzegam panujących zasad. Mam tylko nadzieję, że już za kilka miesięcy, tak jak planowałam, będę mężatką. Jeżeli jednak los zdecyduje inaczej, to nie zważając na finansowe straty, które przyjdzie nam ponieść – spróbujemy jeszcze raz za rok – podsumowuje zdeterminowana Włoszka.
– Mój mąż przeżył trzy zawały, ale wiem, że jeżeli dopadnie go ten wirus, stracę ukochanego na zawsze – mówi 64-letnia Felicia. – Pracuję w administracji jednej ze szkół w Gravinie, która początkowo zamknięta była dla uczniów, ale nie dla pracowników. Wszyscy zostali podzieleni na pary i zamiast w jednym biurze, pracowali w pustych klasach. Zadawałam sobie pytanie, co jeżeli, któryś z moich współpracowników ma już koronawirusa i mnie zarazi? Co, jeżeli przyniosę go do domu i zarażę bliskich? Na szczęście, po tygodniu, kiedy okazało się, że nie mamy do czynienia z kolejną odmianą grypy, a liczba ofiar śmiertelnych rośnie, premier zdecydował, że każdy z nas powinien zostać w domu i jeżeli ma taką możliwość, pracować zdalnie. To jednak nie zakończyło tego koszmaru i nadal w głowie mam mnóstwo pytań typu „co jeżeli…” – kontynuuje kobieta. – Zawsze uczyłam się walczyć o swoje prawa, ale wiem, że w tej walce z niewidzialnym przeciwnikiem, nie mam już żadnych. Właściwie, tych niewidzialnych wrogów jest dwóch. Drugim, poza wirusem, jest nasz rząd, który zamiast powziąć zdecydowane działania, zbagatelizował problem i sprawił, że początkowo wierzyliśmy, że zaistniała sytuacja nie wpłynie na dotychczasowe życie całego narodu. Tak naprawdę skazali wielu z nas na śmierć – przyznaje. – Pamiętam słowa swojego ojca opisującego wojnę oraz strach i głód jej towarzyszące. Wiem, że jeżeli pojawią się teraz, trudno będzie dzisiejszemu społeczeństwu się z nimi zmierzyć. Moi dziadkowie, rodzice, a nawet ja – nie mieliśmy tego, do czego obecne pokolenia są przyzwyczajone: pełnych półek w sklepach, internetu i luksusowego życia. Byli prostymi ludźmi o niewielkich potrzebach i może to pozwoliło im przetrwać.
Niektórym został tylko telefoniczny kontakt z bliskimi, którym przyszło się zmierzyć z tą trudną rzeczywistością. – Kiedy pierwszy raz usłyszałem, że wirus dotarł do Włoch, byłem pewien, że wywoła on lawinę negatywnych skutków. Od razu złapałem za telefon, by zadzwonić do rodziców – wspomina Antonio, który od kilku lat mieszka w Polsce. – Usłyszałem, że to tylko zwykła grypa i że nie mam się, o co martwić. Razem z liczbą odnotowanych zgonów, rosły jednak zmartwienia i częstotliwość wykonywanych do bliskich telefonów. Dziś wiem, że jeżeli cokolwiek stanie się, któremuś z nich, nie będę miał nawet możliwości się pożegnać, czy uczestniczyć w pogrzebie. A to przecież tylko „zwykła grypa”… Nie ma słów, które są w stanie opisać poczucie bezradności, które towarzyszy mi od ponad miesiąca – zauważa mężczyzna. – Łatwo jednak odczytać wszystko z mojej twarzy. Przyszło mi żyć w ogromnym strachu, bo w każdej chwili może zadzwonić telefon i usłyszę informację, która zmieni moje życie na zawsze. Okazuje się, że w najpiękniejszym kraju na świecie, jak mówi o nim wiele osób, żyje niewielu mądrych ludzi. Chodzi mi głównie o tych, którzy przez swoje nieodpowiedzialne zachowania doprowadzili do rozprzestrzenienia się wirusa – zaznacza mężczyzna. – Pochodzę z małego włoskiego miasteczka, w którym każdy się zna. Wiem, jak ważne są dla jego mieszkańców codzienne spotkania z bliskimi i może dlatego tak trudno jest odnaleźć się im wśród tych zakazów. Mam jednak nadzieję, że dla dobra swojego i innych pozostaną w domach, by w niedalekiej przyszłości znów mogli cieszyć się swoim towarzystwem i wznieść toast za to, że udało im się przeżyć ten niebezpieczny czas.
Kamila Kornacka