Pasłęcka Pani Klaun potrzebuje naszego wsparcia
2020-04-27 14:00:00(ost. akt: 2020-04-27 11:49:39)
Od lat maluje uśmiechy na dziecięcych twarzach, ale dopiero niedawno zrobiło się o niej naprawdę głośno. Izabela Malinowska opowiada o tym, skąd biorą się w niej tak olbrzymie pokłady empatii i zdradza, kto jest jej największym wsparciem.
— Skąd w pani ta chęć dzielenia się uśmiechem?
— Myślę, że jeżeli człowiek sam w swoim życiu doświadczył jakiegoś problemu, to lepiej przychodzi mu zrozumienie potrzeb innych. Pochodzę z mniej zamożnego domu. Moim marzeniem była praca w przedszkolu, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Poszłam do szkoły średniej, by zdobyć zawód i jakoś wspierać finansowo moją rodzinę. Maturę zaliczyłam dopiero, kiedy skończyłam 40 lat. Od zawsze kochałam jednak dzieciaki i spędzałam z nimi dużo czasu – prowadziłam scholę dziecięcą, grałam na gitarze. Młodzież lgnęła do mnie, jak do miodu, sama nie wiem czemu. Do dziś mam kontakt z maluchami z tamtych czasów, które już urosły i mają własne pociechy. Dla mnie dzieci to anioły – bezpretensjonalne i szczere do bólu, zawsze powiedzą to, co mają na myśli. Boję się, że dorośli wraz z mijającymi latami, zatracają tę umiejętność, a przecież to takie fajne mówić prosto z mostu, po tym wiadomo, na kim można polegać.
Najbardziej jest mi szkoda tych dzieci, które nie mają rodziców. Kiedy w przebraniu świętego Mikołaja jeżdżę zimą do domu dziecka i biorę na ręce 2-letniego malucha, wiedząc, że nie ma on ani mamy, ani taty, to w pewnym momencie duszę się, zatyka mi gardło, ale muszę udawać twardziela. Później wychodzę i ryczę jak bóbr. Nie daję rady, to są emocje nie do opisania.
— Myślę, że jeżeli człowiek sam w swoim życiu doświadczył jakiegoś problemu, to lepiej przychodzi mu zrozumienie potrzeb innych. Pochodzę z mniej zamożnego domu. Moim marzeniem była praca w przedszkolu, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Poszłam do szkoły średniej, by zdobyć zawód i jakoś wspierać finansowo moją rodzinę. Maturę zaliczyłam dopiero, kiedy skończyłam 40 lat. Od zawsze kochałam jednak dzieciaki i spędzałam z nimi dużo czasu – prowadziłam scholę dziecięcą, grałam na gitarze. Młodzież lgnęła do mnie, jak do miodu, sama nie wiem czemu. Do dziś mam kontakt z maluchami z tamtych czasów, które już urosły i mają własne pociechy. Dla mnie dzieci to anioły – bezpretensjonalne i szczere do bólu, zawsze powiedzą to, co mają na myśli. Boję się, że dorośli wraz z mijającymi latami, zatracają tę umiejętność, a przecież to takie fajne mówić prosto z mostu, po tym wiadomo, na kim można polegać.
Najbardziej jest mi szkoda tych dzieci, które nie mają rodziców. Kiedy w przebraniu świętego Mikołaja jeżdżę zimą do domu dziecka i biorę na ręce 2-letniego malucha, wiedząc, że nie ma on ani mamy, ani taty, to w pewnym momencie duszę się, zatyka mi gardło, ale muszę udawać twardziela. Później wychodzę i ryczę jak bóbr. Nie daję rady, to są emocje nie do opisania.
— Od tych świątecznych wizyt tak naprawdę wszystko się zaczęło.
— Tak, jakieś sześć lat temu zaczęłam być Mikołajem. Rok później występowałam już w domach dziecka, między innymi w tym w Marwicy. W przebraniu klauna odwiedzałam dzieci, przygotowywałam dla nich różne animacje i wspólnie się bawiliśmy. Widziałam, że dzieci miło spędzają czas i wiedziałam, że muszę swoje działania kontynuować. Tak to się zaczęło, pokazywałam się w placówkach opiekuńczych, przedszkolach i szkołach. Po prostu to robiłam, ludzie o tym za wiele nie słyszeli. Może u nas w Pasłęku ktoś wiedział, że pani Malinowska działa w ten sposób.
— Tak, jakieś sześć lat temu zaczęłam być Mikołajem. Rok później występowałam już w domach dziecka, między innymi w tym w Marwicy. W przebraniu klauna odwiedzałam dzieci, przygotowywałam dla nich różne animacje i wspólnie się bawiliśmy. Widziałam, że dzieci miło spędzają czas i wiedziałam, że muszę swoje działania kontynuować. Tak to się zaczęło, pokazywałam się w placówkach opiekuńczych, przedszkolach i szkołach. Po prostu to robiłam, ludzie o tym za wiele nie słyszeli. Może u nas w Pasłęku ktoś wiedział, że pani Malinowska działa w ten sposób.
— O pani rowerowych przejażdżkach w stroju klauna zrobiło się jednak dosyć głośno. Jak wpadła pani na taki pomysł?
— Jestem taka, że nie usiedzę w miejscu, a że kocham dziecięce uśmiechy i zawsze robię wszystko, by sprawić najmłodszym przyjemność, to musiałam wymyśleć coś też na ten moment, kiedy wszyscy jesteśmy pozamykani w czterech ścianach. Świat zrobił się teraz taki smutny i szary, a ja miałam przecież w szafce coś wesołego i kolorowego, co mogłam pokazać dzieciom choćby przez okno. Ubrałam się więc w strój klauna, wsiadłam na rower, dookoła poprzyczepiałam kolorowe balony, zabrałam ze sobą fajnego, grającego królika, który mi tańczył w koszyku i pojechałam. Pierwszego dnia, w poniedziałek, przejechałam się między blokami. Piszczałam czerwonym noskiem, żeby dzieci mnie usłyszały i wtedy zaczęły wyglądać przez okna. Za każdym razem, gdy jakiś maluch zaczynał mnie obserwować, zatrzymywałam się i w jakiś sposób go zabawiałam – podrzucałam piłeczkę, odgrywałam zabawne scenki, jak na klauna przystało.
Co ciekawe, nawet mijający mnie policjanci byli bardzo życzliwi. Rozumieli chyba, że jadę w konkretnym celu, by sprawić chwilę radości dzieciom, gdy siedzą w domach.
— Jestem taka, że nie usiedzę w miejscu, a że kocham dziecięce uśmiechy i zawsze robię wszystko, by sprawić najmłodszym przyjemność, to musiałam wymyśleć coś też na ten moment, kiedy wszyscy jesteśmy pozamykani w czterech ścianach. Świat zrobił się teraz taki smutny i szary, a ja miałam przecież w szafce coś wesołego i kolorowego, co mogłam pokazać dzieciom choćby przez okno. Ubrałam się więc w strój klauna, wsiadłam na rower, dookoła poprzyczepiałam kolorowe balony, zabrałam ze sobą fajnego, grającego królika, który mi tańczył w koszyku i pojechałam. Pierwszego dnia, w poniedziałek, przejechałam się między blokami. Piszczałam czerwonym noskiem, żeby dzieci mnie usłyszały i wtedy zaczęły wyglądać przez okna. Za każdym razem, gdy jakiś maluch zaczynał mnie obserwować, zatrzymywałam się i w jakiś sposób go zabawiałam – podrzucałam piłeczkę, odgrywałam zabawne scenki, jak na klauna przystało.
Co ciekawe, nawet mijający mnie policjanci byli bardzo życzliwi. Rozumieli chyba, że jadę w konkretnym celu, by sprawić chwilę radości dzieciom, gdy siedzą w domach.
— Dwa lata temu wzięła pani udział w programie „Jaka to melodia?”. Wygraną przeznaczyła pani na wsparcie domu dziecka, czy ten cel przyświecał pani od początku?
— Tak, bo uważam, że jeżeli mam tyle, ile mi potrzeba, to jestem szczęśliwa, bo są osoby, które mają mniej i też muszą jakoś przeżyć. Jeżeli bym chciała, to byłabym bogata, ale wiem, że pieniądze bardzo psują człowieka. Dlatego jechałam do programu z myślą, że trzeba pomóc, bo zawsze staram się to robić. W tamtym roku przygotowaliśmy wraz z mężem i przyjaciółmi 75 paczek dla podopiecznych elbląskiego domu dziecka.
— Tak, bo uważam, że jeżeli mam tyle, ile mi potrzeba, to jestem szczęśliwa, bo są osoby, które mają mniej i też muszą jakoś przeżyć. Jeżeli bym chciała, to byłabym bogata, ale wiem, że pieniądze bardzo psują człowieka. Dlatego jechałam do programu z myślą, że trzeba pomóc, bo zawsze staram się to robić. W tamtym roku przygotowaliśmy wraz z mężem i przyjaciółmi 75 paczek dla podopiecznych elbląskiego domu dziecka.
— Trudno było namówić męża na włożenie stroju elfa?
— Na początku miałam problem z namówieniem go, by wskoczył w te przebranie. Mówiłam mu „Janek, weź się ubierz, zobaczysz, jak się będziesz dzieciom podobał”. On na to, żebym dała spokój, że nie będzie błaznował. Kupiłam mu nawet taką fajną perukę, ale zarzekał się, że w życiu jej nie założy. W końcu udało mi się go przekonać, a kiedy zobaczył, że dzieci oszalały na jego punkcie i to z nim chciały sobie robić zdjęcia – zyskał pewność. Od tej pory nie wyobraża sobie, żeby ze mną nie pojechać. Jestem po operacji biodra, drugie czeka w kolejce, więc on jest od dźwigania i noszenia. Prawda jest taka, że jest wspaniałym mężem i gdyby nie on, to chyba sama nie dałabym rady.
— Na początku miałam problem z namówieniem go, by wskoczył w te przebranie. Mówiłam mu „Janek, weź się ubierz, zobaczysz, jak się będziesz dzieciom podobał”. On na to, żebym dała spokój, że nie będzie błaznował. Kupiłam mu nawet taką fajną perukę, ale zarzekał się, że w życiu jej nie założy. W końcu udało mi się go przekonać, a kiedy zobaczył, że dzieci oszalały na jego punkcie i to z nim chciały sobie robić zdjęcia – zyskał pewność. Od tej pory nie wyobraża sobie, żeby ze mną nie pojechać. Jestem po operacji biodra, drugie czeka w kolejce, więc on jest od dźwigania i noszenia. Prawda jest taka, że jest wspaniałym mężem i gdyby nie on, to chyba sama nie dałabym rady.
Jak się okazuje rower pani Izy nie jest już w najlepszej kondycji, by kontynuować swoje działania potrzebuje nowego. Więcej informacji o tym, jak możesz pomóc Pani Klaun, znajdziesz tutaj.
Kamila Kornacka
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez