Jaka czeka nas przyszłość? Przetrwamy! [ROZMOWA]
2020-07-04 16:00:00(ost. akt: 2020-07-04 09:22:38)
Trzy kobiety i trzy różne branże. Wszystkie nasze rozmówczynie jednogłośnie przyznają, że sytuacja wywołana pandemią jest wyjątkowa. Jak wpłynęła na działalność firm prowadzonych przez przedsiębiorcze elblążanki?
Kwiaciarnia „Zielony gaj” to niezwykłe miejsce na mapie Elbląga. Jak przyznaje właścicielka — Małgorzata Kosno — pandemia koronawirusa to pierwszy tak poważny problem na drodze jej działalności zawodowej, o którym chce o nim jak najszybciej zapomnieć. — Oprócz bieżącej, codziennej sprzedaży tak naprawdę bazujemy na eventach, weselach i imprezach okolicznościowych. Od samego początku było wiadomo, że organizacja tego typu wydarzeń nie wchodzi w grę, dlatego epidemia tak ciężko się na nas odbiła — mówi. — Jeżeli chodzi o branżę ślubną, to rezygnacji z naszych usług nie było dużo, wesela zostały po prostu przesunięte w czasie czy przeniesione na przyszły rok — dodaje pani Małgorzata.
W przypadku branży kwiaciarskiej epidemia wiązała się ze sporymi stratami.
— Nagle wszystko zamarło, byliśmy przerażeni. „Zielony gaj” przygotowuje się szczególnie w okresie przedświątecznym, a wszystko działo się tuż przed Wielkanocą. Nikt nie myślał wówczas o tym, żeby jakoś szczególnie dekorować swój dom — wspomina Małgorzata Kosno. — Zostaliśmy z materiałem ciętym, ale muszę przyznać, że mamy cudownych klientów. Na naszym profilu na portalu społecznościowym udostępniliśmy w pewnym momencie prośbę o pomoc w ratowaniu choćby roślin doniczkowych, bo nikt z nas tak naprawdę nie wiedział, ile to wszystko potrwa. Klienci tak się zmobilizowali, że rośliny doniczkowe wyprzedaliśmy w zasadzie do zera — mówi właścicielka elbląskiej kwiaciarni.
— Nagle wszystko zamarło, byliśmy przerażeni. „Zielony gaj” przygotowuje się szczególnie w okresie przedświątecznym, a wszystko działo się tuż przed Wielkanocą. Nikt nie myślał wówczas o tym, żeby jakoś szczególnie dekorować swój dom — wspomina Małgorzata Kosno. — Zostaliśmy z materiałem ciętym, ale muszę przyznać, że mamy cudownych klientów. Na naszym profilu na portalu społecznościowym udostępniliśmy w pewnym momencie prośbę o pomoc w ratowaniu choćby roślin doniczkowych, bo nikt z nas tak naprawdę nie wiedział, ile to wszystko potrwa. Klienci tak się zmobilizowali, że rośliny doniczkowe wyprzedaliśmy w zasadzie do zera — mówi właścicielka elbląskiej kwiaciarni.
Kolejnym etapem zmagań z pandemią było zamknięcie „Zielonego Gaju” na dwa tygodnie. Ponowne otwarcie nastąpiło 14 dni przed Wielkanocą, wtedy też do pracowników służby medycznej dostarczono stroiki świąteczne jako symbol wdzięczności. Nowa rzeczywistość była trudna, a lokalizacja kwiaciarni nie czyniła jej sytuacji lepszą. — Tutaj, na Starym Mieście są głównie restauracje, salony fryzjerskie i kosmetyczne, więc w momencie, kiedy te miejsca zostały zamknięte, na starówce nie było żywego ducha — wspomina pani Małgorzata. — Kiedy się ponownie otworzyliśmy, do pracy przychodziłam tylko ja, pracownicy byli na urlopach. Muszę przyznać, że Stare Miasto było wtedy jak wymarłe, tylko cisza i spokój — zauważa.
W tej chwili zespół wrócił do pracy. Początkowo w „Zielonym gaju” wydzielona była strefa dla klientów, której ze względów bezpieczeństwa nie mogli przekraczać. Obecnie przed wejściem do kwiaciarni widnieje informacja o konieczności dezynfekcji rąk, a obok niej znajduje się dozownik z płynem. Pracownicy obsługują klientów w maskach ochronnych lub przyłbicach.
— Bardzo dbamy o zachowanie środków ostrożności, chodzi przecież o bezpieczeństwo zarówno nasze, jak i osób, które nas odwiedzają — podkreśla właścicielka. Niewykluczone, że „Zielony gaj” będzie starał się skorzystać z rządowej pomocy. Na razie firma jest zwolniona z płacenia ZUS. Jak Małgorzata Kosno widzi przyszłość swojej działalności? — Mam cudownych pracowników i wierzę, że wszystko uda się odbudować. Cały czas czekamy, aż wszystko się ruszy. Wiemy, że jesienią i w przyszłym roku czeka nas dużo pracy i myślę, że to w jakiś sposób zrekompensuje nam poniesione dotychczas straty — puentuje elblążanka.
Agnieszka Ponichtera-Olszewska w swoim Pin Up Studio zatrudnia sześciu pracowników. Salon oferował w przeszłości usługi kosmetyczne, ale od dwóch lat skupia się wyłącznie na fryzjerstwie. — Szczerze mówiąc, walczyliśmy do końca, ale od połowy marca już jakieś 60-70 proc. klientek rezygnowało z wizyt. Obawiały się ryzyka zakażenia wirusem — przyznaje właścicielka salonu. — Zdarzało się wtedy, że fryzjerki przychodziły tylko po to, by obsłużyć jedną osobę. Nie było sensu, żeby spędzały kilka godzin w salonie, narażając i siebie i innych — wspomina.
Pin Up Studio Elbląg zamknęło się wraz z rządowym nakazem. — Od 1 kwietnia nie było już mowy o pracy, półtora miesiąca spędziliśmy w domach. Ponownie otworzyliśmy się 18 maja, do pracy wrócili wszyscy, oprócz jednej z fryzjerek, która jest w ciąży i przebywa na zwolnieniu lekarskim — mówi Agnieszka Ponichtera-Olszewska.
A co z kwestiami finansowymi? — Cała załoga otrzymała pensje, które udało się wypłacić dzięki prywatnym oszczędnościom moim i męża — przyznaje elblążanka. — Próbowaliśmy korzystać z pomocy, ale przy pierwszej tarczy przekroczyliśmy limity o 34 zł. Na tę chwilę udało nam się skorzystać jedynie z pożyczki z urzędu pracy. Kwota w wysokości 5 tys. złotych wpłynęła na konto dopiero w ubiegłym tygodniu — dodaje.
Wznowienie działalności salonu wiązało się z nowymi wyzwaniami. — Klientki wróciły, już się nie boją. My natomiast musieliśmy stworzyć odpowiedni system, by wszystko uporządkować. Obdzwaniamy klientki, których wizyty nie mogły dojść do skutku, a dodatkowo przyjmujemy te zapisane na bieżące terminy — opowiada właścicielka Pin Up Studio. — Myślałam, że spotkamy się z dużą wyrozumiałością, ale mam wrażenie, że wiele osób myślało, że przyjmiemy wszystkich klientów do końca maja. Ale wtedy musielibyśmy chyba pracować 24 godziny na dobę, a i tak działamy od rana do wieczora. W tym momencie nasze kalendarze są zapełnione do końca sierpnia i na razie nie prowadzimy zapisów, żeby nie robić bałaganu — dodaje pani Agnieszka. Jak się jednak okazuje, nie wszystkie klientki z niecierpliwością czekały na swoje wizyty. — Podczas próby ustalenia nowych terminów, nasłuchałam się trochę na temat podziemia. Około 30 proc. rozmów wiązała się z niezręcznymi sytuacjami, w których dowiadywałam się, że klientki z niego korzystały, bo — jak twierdziły — po prostu musiały. Czy do nas wrócą? Nie wiem, to się okaże za jakiś czas — mówi właścicielka salonu. Przyszłość Pin Up Studio Elbląg widzi jednak w różowych kolorach. — Myślę, że się odbijemy. Poradzimy sobie, bo mamy wspaniały zespół, który na pewno da radę — przyznaje.
Studio i salon tatuażu „Sky Tattoo” istnieje w Elblągu od zaledwie dwóch lat, a właścicielom już przyszło stawić czoła tak trudnej sytuacji, jaką przyniosły ostatnie miesiące. Okazuje się jednak, że nie ma obaw co do tego, czy miejsce przetrwa kryzys. Salon zatrudnia czterech tatuatorów.
— Zgodnie z rozporządzeniami rządu zamknęliśmy się 1 kwietnia — wspomina administratorka studia, Anna Sobieniecka. — My również, jak wiele innych salonów z całej Polski, podpisaliśmy się pod petycją dotyczącą otwarcia salonów tatuażu w tym samym czasie, co tych z branży kosmetycznej. Te postanowienia były dla nas niezrozumiałe. Może wynikają ze zbyt małej świadomości rządu — zastanawia się pani Anna. — Wszystkie obostrzenia, jakie zostały nałożone na zakłady kosmetyczne, u nas funkcjonowały od dawna — dodaje. — Wydaje mi się nawet, że zasady sanitarne są w branży tatuatorskiej bardziej rygorystyczne niż w salonach fryzjerskich. To, co dla nich jest w tym momencie nowością, dla tatuażystów od dawna było normą — zauważa.
„Sky Tattoo” wznowił działalność 6 czerwca, jak informuje administratorka studia, żaden z klientów nie zrezygnował z zaplanowanej wizyty, a wręcz czekali na nie z niecierpliwością. — W gorszej sytuacji są osoby, które przyjeżdżają do nas z zagranicy. One muszą jeszcze trochę poczekać — mówi Anna Sobieniecka. — Takich osób obsługujemy bardzo dużo, a w tej sytuacji przyjazd wiązałby się z koniecznością odbycia dwutygodniowej kwarantanny, co skutecznie ich zniechęcało — zauważa.
To studio również musiało opracować taki plan tworzenia zapisów, by uwzględnić te wizyty, które nie mogły się odbyć i te zgłoszone w ostatnim czasie. — Nasz grafik jest obecnie bardzo napięty — podkreśla elblążanka.
Pod względem bezpieczeństwa, w „Sky Tattoo” nie zmieniło się dużo. Pracownicy — nawet przed wprowadzeniem nowych zasad sanitarnych — tatuowali w maseczkach i rękawiczkach ochronnych. Stałym punktem ich codzienności była również dokładna dezynfekcja sprzętów i powierzchni. — Jedyne, co się zmieniło, to to, że klienci nie mogą odwiedzać nas z osobami towarzyszącymi — mówi Anna Sobieniecka.
„Sky Tattoo” złożyło odpowiednie wnioski w sprawie rządowej pomocy, ale nadal czeka na ich rozpatrzenie. Udogodnieniem, z którego na tę chwilę korzysta elbląski salon tatuażu, jest zwolnienie ze składek ZUS. Jak się okazuje, w czasie, gdy studio było zamknięte, pracownicy nie próżnowali. — Tatuatorzy tworzyli nowe projekty, a w studio wykonaliśmy kilka prac remontowych — wyjaśnia pani Anna.
Jak „Sky Tattoo” widzi swoją przyszłość na rynku? — Przetrwamy — odpowiada bez wahania administratorka.
Jak „Sky Tattoo” widzi swoją przyszłość na rynku? — Przetrwamy — odpowiada bez wahania administratorka.
Kamila Kornacka
Czytaj e-wydanie
Dziennik Elbląski zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze
Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez