Byłam w Radysach od razu pierwszego dnia [ROZMOWA]
2020-09-05 15:00:00(ost. akt: 2020-09-05 12:08:10)
Od lat pomaga zwierzętom. Z czasem stało się to jej pracą, ale przede wszystkim misją. Barbara Zarudzka, kierowniczka schroniska Psi Raj w Pasłęku, opowiedziała nam o sobie i swoich podopiecznych.
— Skąd u pani zamiłowanie do zwierząt?
— Od dzieciństwa widziałam ich krzywdę, ściągałam wszystkie do domu, często nawet zwierzęta sąsiadów, bo nie wiedziałam, że mają właściciela. Mój tata zawsze powtarzał: „Moja Basia zeszła na psy”. Miłość do zwierząt mam właśnie po nim.
— Od dzieciństwa widziałam ich krzywdę, ściągałam wszystkie do domu, często nawet zwierzęta sąsiadów, bo nie wiedziałam, że mają właściciela. Mój tata zawsze powtarzał: „Moja Basia zeszła na psy”. Miłość do zwierząt mam właśnie po nim.
— Pochodzi pani z Pasłęka?
— Nie. Urodziłam się i mieszkałam w Legnicy na Śląsku. Jak tam mieszkałam, to pracowałam w izbie wytrzeźwień, byłam też społecznym kuratorem sądowym dla dzieci. To były straszne przypadki. Ja to bardzo przeżywałam.
Później wszystko się zmieniło: zamieszkaliśmy w Pasłęku. Chciałabym mieszkać na wsi, ale myślę, że na ten krok już się nie zdecyduje. Zresztą obawiam się, że gdybym mieszkała na wsi, to miałabym i krowy, i konie, i wiele innych zwierząt.
— Nie. Urodziłam się i mieszkałam w Legnicy na Śląsku. Jak tam mieszkałam, to pracowałam w izbie wytrzeźwień, byłam też społecznym kuratorem sądowym dla dzieci. To były straszne przypadki. Ja to bardzo przeżywałam.
Później wszystko się zmieniło: zamieszkaliśmy w Pasłęku. Chciałabym mieszkać na wsi, ale myślę, że na ten krok już się nie zdecyduje. Zresztą obawiam się, że gdybym mieszkała na wsi, to miałabym i krowy, i konie, i wiele innych zwierząt.
— Początki schroniska. Jak to było?
— Psi Raj działa od 2008 roku. Mój mąż pracował w Straży Miejskiej i opowiadał mi o interwencjach związanych ze zwierzętami. Starałam się tym zwierzakom pomagać, szukałam im domów, woziłam do weterynarza. Był problem, bo lekarz psa opatrzył i musiał go wypuścić. Pomyślałam sobie, że trzeba to robić na większą skalę. Dowiedziałam się, że jako prywatna osoba niewiele wskóram, ale już jako organizacja mogę więcej. Założyłam więc stowarzyszenie. Chciałam stworzyć miejsce, gdzie zwierzęta z interwencji, z wypadków miałyby gdzie się podziać. Szukałam miejsca, w naszej gminie nie znalazłam, ale znalazłam w Lepnie. Mieliśmy tam 40 psów.
— Psi Raj działa od 2008 roku. Mój mąż pracował w Straży Miejskiej i opowiadał mi o interwencjach związanych ze zwierzętami. Starałam się tym zwierzakom pomagać, szukałam im domów, woziłam do weterynarza. Był problem, bo lekarz psa opatrzył i musiał go wypuścić. Pomyślałam sobie, że trzeba to robić na większą skalę. Dowiedziałam się, że jako prywatna osoba niewiele wskóram, ale już jako organizacja mogę więcej. Założyłam więc stowarzyszenie. Chciałam stworzyć miejsce, gdzie zwierzęta z interwencji, z wypadków miałyby gdzie się podziać. Szukałam miejsca, w naszej gminie nie znalazłam, ale znalazłam w Lepnie. Mieliśmy tam 40 psów.
— Aż w końcu udało się znaleźć coś na miejscu.
— Z moją koleżanką Różą Jabłońską, która mnie wspierała, szukałyśmy miejsca na schronisko, takie z prawdziwego zdarzenia. To nie było łatwe, bo muszą zostać spełnione określone warunki. W końcu udało się: znalazłyśmy miejsce przy oczyszczalni ścieków. Po rozmowach z burmistrzem, który naprawdę wspiera nas od samego początku, wydzierżawiłyśmy ten teren i we dwie dwoma samochodami osobowymi przewoziłyśmy z tego Lepna psy i budy do Pasłęka.
W tej chwili mamy 220 psów i kotów. U nas pieski w ciągu dnia nie siedzą w kojcach. Boksy nie są przedzielone żadnymi ścianami i muszę powiedzieć, że od nas jeszcze żaden piesek nie uciekł. Zdarzyło się nawet dwa razy, że pieski uciekły od rodzin adopcyjnych i znaleźliśmy je pod bramą schroniska.
Ludzie nas znają, schronisko ma dwie strony na Facebooku, na których pokazujemy nasze interwencje. Np. trafił do nas owczarek prawie zagłodzony na śmierć, w stanie śmierci klinicznej, leżący na dworze w odchodach, z odleżynami. Nazywał się Cywil. Długo go rehabilitowałam. Nagrzewaliśmy go lampą z podczerwienią. Żył u nas jeszcze pół roku. Postawiliśmy go na nogi. Pan doktor w klinice powiedział nam, że dokonaliśmy cudu, bo on nie powinien już chodzić. On był w takim stanie, że nie można go było jeszcze zaszczepić na wirusy. I, niestety złapał właśnie wirusa i odszedł.
— Z moją koleżanką Różą Jabłońską, która mnie wspierała, szukałyśmy miejsca na schronisko, takie z prawdziwego zdarzenia. To nie było łatwe, bo muszą zostać spełnione określone warunki. W końcu udało się: znalazłyśmy miejsce przy oczyszczalni ścieków. Po rozmowach z burmistrzem, który naprawdę wspiera nas od samego początku, wydzierżawiłyśmy ten teren i we dwie dwoma samochodami osobowymi przewoziłyśmy z tego Lepna psy i budy do Pasłęka.
W tej chwili mamy 220 psów i kotów. U nas pieski w ciągu dnia nie siedzą w kojcach. Boksy nie są przedzielone żadnymi ścianami i muszę powiedzieć, że od nas jeszcze żaden piesek nie uciekł. Zdarzyło się nawet dwa razy, że pieski uciekły od rodzin adopcyjnych i znaleźliśmy je pod bramą schroniska.
Ludzie nas znają, schronisko ma dwie strony na Facebooku, na których pokazujemy nasze interwencje. Np. trafił do nas owczarek prawie zagłodzony na śmierć, w stanie śmierci klinicznej, leżący na dworze w odchodach, z odleżynami. Nazywał się Cywil. Długo go rehabilitowałam. Nagrzewaliśmy go lampą z podczerwienią. Żył u nas jeszcze pół roku. Postawiliśmy go na nogi. Pan doktor w klinice powiedział nam, że dokonaliśmy cudu, bo on nie powinien już chodzić. On był w takim stanie, że nie można go było jeszcze zaszczepić na wirusy. I, niestety złapał właśnie wirusa i odszedł.
— To nie jest łatwa praca, o której da się zapomnieć.
— Pochłania dużo czasu. Rano, w domu muszę nakarmić trzy koty smoczkiem, bo mają trzy tygodnie, same jeszcze nie jedzą. Mam w domu też pieska ze złamanym kręgosłupem — znaleźliśmy go rok temu, był potrącony, przyklejony do asfaltu. Miał operację w Gdańsku na kręgosłupie, później przez pół roku woziliśmy go dwa razy w tygodniu na bieżnię wodną do Olsztyna. Od stycznia tego roku był pod Warszawą u pani rehabilitantki, tam miał lasery, bieżnię wodną, pijawki, już zaczynał się podnosić, ale niestety musiał przejść operację pęcherza. Spowodowało to, że piesek już na pewno nie będzie chodził. Jest też Karolek, kotek, który też nosi pampersa. Jest niewidomy, ma padaczkę, podaję mu krople z marihuaną. Mam też gołębia ze złamaną nogą.
Później jadę do schroniska, gdzie mam też swoje zadania do wykonania. Gdy mamy miejsce w schronisku, to przyjmujemy psy z odległych zakątków Polski. Mamy również psy z Ukrainy po wypadkach, które nie mają tylnych łap, są po amputacji. Organizacja ukraińska poprosiła nas o pomoc.
— Pochłania dużo czasu. Rano, w domu muszę nakarmić trzy koty smoczkiem, bo mają trzy tygodnie, same jeszcze nie jedzą. Mam w domu też pieska ze złamanym kręgosłupem — znaleźliśmy go rok temu, był potrącony, przyklejony do asfaltu. Miał operację w Gdańsku na kręgosłupie, później przez pół roku woziliśmy go dwa razy w tygodniu na bieżnię wodną do Olsztyna. Od stycznia tego roku był pod Warszawą u pani rehabilitantki, tam miał lasery, bieżnię wodną, pijawki, już zaczynał się podnosić, ale niestety musiał przejść operację pęcherza. Spowodowało to, że piesek już na pewno nie będzie chodził. Jest też Karolek, kotek, który też nosi pampersa. Jest niewidomy, ma padaczkę, podaję mu krople z marihuaną. Mam też gołębia ze złamaną nogą.
Później jadę do schroniska, gdzie mam też swoje zadania do wykonania. Gdy mamy miejsce w schronisku, to przyjmujemy psy z odległych zakątków Polski. Mamy również psy z Ukrainy po wypadkach, które nie mają tylnych łap, są po amputacji. Organizacja ukraińska poprosiła nas o pomoc.
– Z jakimi problemami stykacie się na co dzień?
– Mamy wiele interwencji. Na przykład dzwonią do nas ludzie ze wsi. Pani płacze do słuchawki, że koty się namnożyły, jest ich 19, a ona nie ma im co dać jeść. Przygotowujemy karmę, wieziemy, pomożemy wysterylizować kotki. Na wsiach z tym jest bardzo słabo.
Najtrudniejsze jednak w tej pacy jest to, jak staje się ogromna krzywda zwierzęciu. Jedziemy na miejsce natychmiast, czasem musimy go poszukać. Znajdujemy, cieszymy się, że dotarliśmy. Zabieramy go, zajmujemy się nim, często wybieramy robaki z ran, otulamy, karmimy, a on odchodzi. Takich przypadków mieliśmy wiele. Adrenalina trzyma te zwierzę przy życiu. Przychodzi pomoc, adrenalina odchodzi i zwierzę umiera.
– Mamy wiele interwencji. Na przykład dzwonią do nas ludzie ze wsi. Pani płacze do słuchawki, że koty się namnożyły, jest ich 19, a ona nie ma im co dać jeść. Przygotowujemy karmę, wieziemy, pomożemy wysterylizować kotki. Na wsiach z tym jest bardzo słabo.
Najtrudniejsze jednak w tej pacy jest to, jak staje się ogromna krzywda zwierzęciu. Jedziemy na miejsce natychmiast, czasem musimy go poszukać. Znajdujemy, cieszymy się, że dotarliśmy. Zabieramy go, zajmujemy się nim, często wybieramy robaki z ran, otulamy, karmimy, a on odchodzi. Takich przypadków mieliśmy wiele. Adrenalina trzyma te zwierzę przy życiu. Przychodzi pomoc, adrenalina odchodzi i zwierzę umiera.
– Była pani w Radysach...
– To jedno z największych schronisk w Polsce. Byłam tam podczas pierwszego dnia interwencji. Zaczęliśmy chodzić. Obraz straszny. Znalazłam psa, który był w stanie rozkładu, znaleźliśmy też kilka martwych psów, psy z udarami, bez wody. Tam co drugi pies miał obgryzione uszy. Drzwi chłodni otwierały się od zwłok. Żaden pies nie miał śladu po kroplówce.
Wyjęłam szczeniaka, zrobiłam mu test na parwowirozę — dodatni, zrobiłam drugiemu — dodatni. Widać, że część psów była przy człowieku, bo wyciągały łapki, lizały po rękach. To straszne miejsce. Odkąd to schronisko istnieje, pierwszy raz do niego wszedł ktoś obcy. Tam było około 1600 psów. Trzeba było po kolei do każdego dojść, spisać, zrobić zdjęcie i zaczipować. Te psy wegetowały tam latami, stłoczone na małych powierzchniach, zamknięte przed światem. Pokutowały za niewinność.
Tam wykonano ogromną pracę. My jak byliśmy tam pierwszego dnia, to przychodzili ludzie z okolicy, przynosili nam kawę w termosach, jedzenie, mówili, że to dla nich wielkie wydarzenie, że to się stało. Dziękowali za interwencję, opowiadali straszne rzeczy.
– To jedno z największych schronisk w Polsce. Byłam tam podczas pierwszego dnia interwencji. Zaczęliśmy chodzić. Obraz straszny. Znalazłam psa, który był w stanie rozkładu, znaleźliśmy też kilka martwych psów, psy z udarami, bez wody. Tam co drugi pies miał obgryzione uszy. Drzwi chłodni otwierały się od zwłok. Żaden pies nie miał śladu po kroplówce.
Wyjęłam szczeniaka, zrobiłam mu test na parwowirozę — dodatni, zrobiłam drugiemu — dodatni. Widać, że część psów była przy człowieku, bo wyciągały łapki, lizały po rękach. To straszne miejsce. Odkąd to schronisko istnieje, pierwszy raz do niego wszedł ktoś obcy. Tam było około 1600 psów. Trzeba było po kolei do każdego dojść, spisać, zrobić zdjęcie i zaczipować. Te psy wegetowały tam latami, stłoczone na małych powierzchniach, zamknięte przed światem. Pokutowały za niewinność.
Tam wykonano ogromną pracę. My jak byliśmy tam pierwszego dnia, to przychodzili ludzie z okolicy, przynosili nam kawę w termosach, jedzenie, mówili, że to dla nich wielkie wydarzenie, że to się stało. Dziękowali za interwencję, opowiadali straszne rzeczy.
Karolina Król
Czytaj e-wydanie
Dziennik Elbląski zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze
Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl
Komentarze (2) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Zaloguj się lub wejdź przez
Ja #2968384 | 88.156.*.* 5 wrz 2020 19:27
Podjedź do Braniewa Stefczyka 27/4pies cały dzień na balkonie
Ocena komentarza: poniżej poziomu (-10) odpowiedz na ten komentarz
Lola #2968356 | 87.173.*.* 5 wrz 2020 17:46
Komentarz nisko oceniony. Kliknij aby przeczytać. To są prawdziwi ludzie , ci którzy kichają zwierzęta i nie czynią im krzywdy , zwierzęta to ci lepsi ludzie , przynajmniej dla mnie . Pani Barbaro ,życzę Tobie dużo zdrowia