Dziś żyję już spokojniej

2020-10-25 08:00:00(ost. akt: 2020-10-24 14:33:41)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Dobry to niewielka wieś w powiecie elbląskim założona w 1354 roku i leżąca na historycznym terenie Prus Górnych. To właśnie tutaj Mariusz Sadowski i jego żona Małgorzata wspólnymi rodzinnymi siłami stworzyli miejsce swoich marzeń — Dolinę Sadosiów.
Dobry to rodzinna miejscowość Mariusza, to tutaj dorastał i tutaj zamieszkał ze swoją żoną Gosią. — Nasza wieś liczy około trzystu mieszkańców. Mój dziadek osiadł tutaj po wojnie, później jego gospodarstwo przejęli moi rodzice, a my razem z żoną pomagaliśmy w jego prowadzeniu — opowiada nasz rozmówca. — Teraz realizujemy się w tym samym miejscu, ale w nieco innej branży i scenerii — dodaje Mariusz, który poza zajmowaniem się swoją działalnością, od 20 lat pracuje jako strażak.

W 2008 roku zapadła decyzja — małżeństwo postanowiło wywrócić swoje życie do góry nogami. — Prowadzenie produkcji roślinnej i zwierzęcej przestało przynosić zadowalające korzyści i satysfakcję. Zaczęliśmy więc zastanawiać się, co zrobić, jak wykorzystać podwórko i stojące na nim budynki gospodarcze, by poprawić naszą sytuację i się rozwijać — wspomina mężczyzna.

Małżeństwo zdecydowało się na stworzenie zajazdu bankietowo-weselnego. — Padł temat — agroturystyka — mówić można, jak jednak zacząć? Pomagał nam trochę fakt, że od zawsze byłem związany z muzyką. Miałem nawet z kolegami swój zespół instrumentalno-wokalny i przez dwadzieścia lat graliśmy po weselach. Rocznie występowaliśmy nawet na 20-30 imprezach w Elblągu i powiecie. Jak już ten pomysł kiełkował w mojej głowie, to jeszcze uważniej obserwowałem wesela pod kątem organizacji, zwracałem uwagę na ułożenie stołów, czy dekoracje — opowiada Mariusz Sadowski.

Pomysł już był, nadszedł więc czas na jego realizację. — Zacząłem dowiadywać się, jak można wszystko zorganizować od strony budowlanej. Pomysł był taki, by wykorzystać te budynki, które już stały i na ich podstawie stworzyć taką naprawdę wiejską agroturystykę — coś przerobić, zmodernizować, zburzyć lub dobudować — przypomina sobie pan Mariusz. — Zdecydowałem się skorzystać z pomocy architekta, który zaprezentował mi swój pomysł i przyznam, że jego wizja była piękna, zwaliła mnie z nóg — przyznaje nasz rozmówca.

I dodaje: — Rzeczywistość zweryfikowała wcześniejsze plany. Okazało się, że budynki są tak stare i zdewastowane, że wszystko zostało koniec końców zburzone do zera i został goły plac. Wtedy wsparcie rodziny okazało się nieocenione. Mam dwóch braci, którzy wraz z naszym tatą bardzo się zaangażowali i pomagali mi przygotować teren pod budowę. Na zdjęciach mamy udokumentowane nasze postępy krok po kroku — od rozbiórki, przez kopanie i pierwsze cegły, aż do ostatecznego efektu.

Obrazek w tresci

Nowe budynki stanęły na miejscu starych, zajazd swoim kształtem przypomina literę „L”. Wystrój wnętrz jest poniekąd zasługą pani Gosi. — Jeżeli chodzi o wnętrza, to zaczęły działać głównie pomysły mojej żony. Byliśmy jednak świadomi, że działamy w scenerii wiejskiej, więc nie możemy postawić na zamkowe, szlacheckie wykończenia na wysoki połysk. Zdecydowaliśmy się na prosty, wiejski styl, ale z sercem i przyznam, że efekt przerósł nasze oczekiwania — informuje Mariusz Sadowski.

Wielkie otwarcie nastąpiło w Noc Sylwestrową 2011/2012, wzięło w nim udział 160 gości.
Zajazd Sadowskich to nie tylko sala bankietowo-weselna, ale i miejsca noclegowe. — Mamy ich siedemdziesiąt. Uważam, że prowadzenie tego typu działalności bez noclegów, zwłaszcza w wiejskiej scenerii, byłoby bez sensu — przyznaje nasz rozmówca.

Mariusz Sadowski przyznaje, że o ile początki były trudne, o tyle działalność małżeństwa stale się rozwija. — Postanowiliśmy maksymalnie wykorzystać możliwości naszej kuchni tak, by pracować cały tydzień, a nie liczyć tylko na weekendowe imprezy. Po mniej więcej dwóch latach przyszedł mi do głowy pomysł związany ze zbiorowymi usługami cateringowymi, czyli m.in. żywieniem dzieci w szkołach i przedszkolach. Na tę chwilę mogę powiedzieć, że dziennie robimy około tysiąca porcji obiadowych, korzystając wyłącznie z naturalnych produktów lokalnych dostawców — zaznacza Mariusz.

Obrazek w tresci

I przyznaje: — Gastronomią zajmuje się moja żona, to ona jest w tej kwestii szefową i wszystkim dyryguje. Od początku jednak pracują dla nas dwie kucharki, którym jesteśmy bardzo wdzięczni, bo wykonują naprawdę świetną robotę, a przyrządzane przez nich jedzenie to po prostu mistrzostwo świata.

Dolina Sadosiów zatrudnia kilku pracowników, ale dla Mariusza ważne jest też, że ma wsparcie swojej rodziny. — Mamy dwie dorosłe córki, jedna z nich studiuje zaocznie, ale bardzo zaangażowała się w życie zajazdu, na drugą natomiast, mimo że robi coś zupełnie innego, zawsze możemy liczyć. No i oczywiście są też moi rodzice, którzy od samego początku są naszymi prawymi rękoma.

Dziś Mariusz Sadowski bez wahania przyznaje, że warto było postawić wszystko na jedną kartę. — Trzeba spełniać swoje marzenia, jeżeli ma się pomysł, to powinno się chociaż spróbować go zrealizować. Na naszej drodze pojawiały się i nadal pojawiają przeróżne bariery, ale wspólnymi rodzinnymi siłami udaje się je pokonywać — zauważa nasz rozmówca.

Po czym dodaje: — Było we mnie bardzo dużo odwagi, by całe te przedsięwzięcie zrealizować. Kiedy jednak dziś ktoś pyta mnie, jak mi się to udało, odpowiadam, że nie wiem, że nie pamiętam. Taka jest prawda — gdy już wkroczyłem na tę drogę, to samoczynnie wszystko zdawało się układać w mojej głowie. Zdarzało się, że byłem totalnie wyłączony z życia, ale uparcie chciałem to dokończyć, a dziś, gdy się to udało, żyję już spokojniej.

Kamila Kornacka
k.kornacka@dziennikelblaski.pl


Czytaj e-wydanie
Dziennik Elbląski zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl