Wracamy do tematu: Moje potyczki z ZUS-em ciągnęły się latami

2021-02-26 20:00:00(ost. akt: 2021-02-25 18:20:19)

Autor zdjęcia: kk

Przez trwającą latami sądową batalię z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych Klaudia nie mogła w pełni cieszyć się pracą, awansem, a nawet macierzyństwem.
Ostatni raz z Klaudią rozmawialiśmy w grudniu 2019 roku. Kobieta — przypomnijmy — kobieta cierpi na bardzo rzadką chorobę krwi.

Tombostenia Glanzmanna funduje Klaudii powtarzające się krwotoki, a wszelkie urazy, czy przebyte zabiegi wiążą się z trudnymi do zahamowania krwawieniami.

— Mówiąc najprościej — nie krzepnie mi krew. Mniej więcej co dwa tygodnie ląduję w szpitalu, gdzie życie ratują mi transfuzje — opowiadała nam w ostatniej rozmowie.

Nie sposób nie domyśleć się, że opisana przypadłość groźna jest zwłaszcza dla kobiet.

— Odkąd pamiętam, słyszałam, że jak uda mi się zajść w ciążę, to będzie cud. Ale żebym przeżyła poród, musiałby wydarzyć się kolejny — odpowiada Klaudia.

Ma orzeczenie o niepełnosprawności w stopniu umiarkowanym i musi regularnie przyjmować leki. Wsparcie, jakie otrzymuje od państwa stanowi zasiłek pielęgnacyjny w wysokości 200 złotych miesięcznie, co stanowi zaledwie ułamek kosztów, które ponosi w związku ze swoją przypadłością.

Klaudia starała się, by jej choroba, nie zaważyła na ocenie pracodawcy. Bywało jednak różnie.

— Nikt nie chce pracownika, który nagle nie będzie mógł pojawić się w pracy, bo jest w szpitalu — mówi kobieta. — Kiedy moje kolejne starania zakończyły się niepowodzeniem, zwróciłam się o pomoc do taty, który od lat prowadzi własną firmę. Zdecydował się mnie zatrudnić i podpisaliśmy umowę — relacjonuje Klaudia.

To właśnie wtedy rozpoczęła się sądowa batalia, która trwa do dziś.

— Mój koszmar zaczął się kilka miesięcy po tym jak podpisałam umowę. Musiałam skorzystać ze zwolnienia lekarskiego, a ZUS wszczął wówczas postępowanie wobec mnie i pracodawcy — opowiada kobieta.

Najpierw była decyzja. — Według nich nie podlegałam ubezpieczeniu z tytułu zatrudnienia na umowę o pracę. Odwołałam się — relacjonuje Klaudia. — ZUS próbował udowodnić, że moja praca w firmie ojca jest fikcją. Nie udało się — mamy kilkuset świadków na to, że faktycznie pracuję. Wtedy ZUS stwierdził, że jestem zbyt chora, by pracować i zaproponował dożywotnią rentę w wysokości 800 złotych, co wiązałoby się jednak z całkowitą niezdolnością do pracy. Nie zgodziłam się — jestem w stanie sama zapracować na utrzymanie.

Biegli sądowi orzekli na korzyść Klaudii, potwierdzili, że jest zdolna do pracy. Po trzech latach od rozpoczęcia postępowania, elbląski sąd orzekł, że kobieta podlega ubezpieczeniu z tytułu zatrudnienia. Tym razem to ZUS się odwołał.

W międzyczasie kariera Klaudii nabierała tempa. Na początku zajmowała się sprzątaniem i woskowaniem samochodów, jeździła lawetą, zajmowała się transportem części. Potem zakres jej obowiązków się powiększył. Po dwóch latach Klaudia awansowała na kontrolera jakości wizualnej, wtedy też podpisała aneks do umowy, który dotyczył zwiększenia wynagrodzenia.

Batalia z ZUS trwała.

W styczniu 2019 roku odbyła się rozprawa w Sądzie Najwyższym w Gdańsku, który podtrzymał decyzję sądu z 2018 roku. — Myślałam, że to wreszcie koniec. W końcu po czterech latach jeżdżenia na rozprawy miałam mieć spokój. Przez te cztery lata nie dostałam nawet złotówki z zasiłku, który mi się prawnie należał — wspomina Klaudia.

Zaledwie 50 procent zaległej kwoty otrzymała dopiero na początku kwietnia 2019.

Kiedy dziewczyna cieszyła się wygraną, problemy rozpoczęły się na nowo.
— W maju 2019 okazało się, że jestem w ciąży. Nieuniknione było zwolnienie lekarskie z powodu ciąży wysokiego ryzyka. Reakcja ZUS? Decyzja, w której informują mnie, że będą mi wypłacać tylko 50 proc. pensji, którą zarabiam — opowiada Klaudia.

ZUS ponownie wszczął postępowanie wobec ojca naszej rozmówczyni. — Na początku października 2019 kolejna decyzja ZUS, w której powołuje się na niesprawiedliwość społeczną i obniża mi pensję do najniższej krajowej obowiązującej w danym roku — wyjaśnia nasza rozmówczyni.

— Swoją decyzję ZUS argumentował tym, że otrzymałam podwyżkę w celu wzbogacenia się, bo planowałam tę ciążę. Przypominam, że przez moją chorobę nie dawano mi nawet szans na to, bym kiedykolwiek była biologiczną matką — zauważa kobieta.

Ciąża w przypadku schorzenia, na które cierpi Klaudia, stanowi zagrożenie zarówno dla życia dziecka, jak i matki. Nawet fachowa opieka wykwalifikowanych specjalistów w takiej sytuacji nie może zagwarantować sukcesu.

A jednak udało się — W grudniu 2019 na świecie pojawił się cały i zdrowy syn Klaudii.

Stan świeżo upieczonej mamy nie był jednak dobry. — Trafiłam do szpitala 6 grudnia z tachykardią, dziesięć dni później czekało mnie cesarskie cięcie w pełnej narkozie. Po trzech dniach musiałam zostać zszyta ponownie, bo wszystko pękło… Od porodu krwawiłam nieprzerwanie do końca marca, regularnie jeżdżąc na transfuzje z noworodkiem pod pachą. Byłam na skraju wyczerpania, ale daliśmy radę — opowiada nasza rozmówczyni.

Klaudia nie mogła w pełni doświadczać uroków macierzyństwa. Nadal toczyły się przecież jej sądowe potyczki z ZUS.

Wreszcie 11 grudnia 2020 sąd wydał prawomocny wyrok, kobieta wygrała.

Sąd w orzeczeniu przyznał, że wynagrodzenie Klaudii nie wydaje się wygórowane, a teoria, zakładająca, że kobieta planowało zajście w ciążę i dlatego dostała podwyżkę, jest bezzasadna.

"Należy zauważyć, że stroną przegrywającą jest strona, której stanowisko nie zostało uwzględnione, a więc w rozpatrywanej sprawie — organ rentowy" — czytamy w dokumencie.

Wydawać by się mogło, że sprawa zakończyła się dla naszej rozmówczyni szczęśliwie. Okazuje się, że to jednak nie koniec.

— Dostałam już informację, że 26 lutego na moim koncie powinien pojawić się przelew od ZUS-u. Jaką sumę dostanę? Nie mam zielonego pojęcia. Przez cały ten czas ZUS naliczał mi zasiłki od najniższej krajowej. Zapewniono mnie jednak, że wszystko zostanie wyrównane — przekazuje Klaudia.

Kobieta przyznaje, że czekają ją jeszcze przynajmniej trzy rozprawy sądowe.

— Będę walczyć o swoje. Do 26 roku życia przysługiwała mi ulga podatkowa, ale teraz, kiedy ZUS wypłaci mi zaległości po latach, już mnie ona nie dotyczy. W związku z tym stracę kilka tysięcy złotych. Mam zamiar domagać się też odsetek, za to, jak ZUS krzywdził mnie od 2015 roku, nie wypłacając ani złotówki, kiedy przebywałam na zwolnieniu lekarskim. Chcę też walczyć o zwrot kosztów, które poniosłam w związku z tą całą sądową batalią. Przed ciążą broniłam się sama, ale w jej trakcie i po porodzie musiałam zdecydować się na wsparcie adwokata, a to wiąże się z niemałymi pieniędzmi. Na razie zasądzono mi tylko niewielki ułamek tej kwoty — relacjonuje kobieta.

Jak życie Klaudii wygląda dzisiaj?

— Wróciłam do pracy, a synka zapisałam do żłobka. Ostatnio mój stan znów się jednak pogorszył. 11 lutego zadzwonił do mnie hematolog — wyniki badań krwi okazały się bardzo złe. Drastycznie spadł poziom żelaza i hemoglobiny — w pewnym momencie nie miałam już nawet siły oddychać — odpowiada.

I dodaje: — Dziś przez koronawirusa wszystko jest utrudnione. Wcześniej krew przetaczano mi na oddziale dziennym, teraz muszę położyć się na oddział hematologii. W niedzielę czeka mnie test na Covid-19, a dopiero w poniedziałek zostaną mi przetoczone płytki.

Inne historie dotyczące potyczek kobiet z ZUS-em znajdziesz tutaj

Kamila Kornacka
k.kornacka@dziennikelblaski.pl