Transformator miał być nieczynny. Kto jest winien śmierci Kamila?

2021-03-02 14:00:16(ost. akt: 2021-03-02 14:37:32)

Autor zdjęcia: K

W 2018 roku w Morągu doszło do tragedii. Podczas próby rozbiórki starego transformatora, zginął młody człowiek. Kto jest winien jego śmierci? 2 marca Sąd Okręgowy w Elblągu wydał w tej sprawie wyrok.
Państwo P. w 2018 roku kupili działkę, na której miał stanąć magazyn. Działkę sprzedawał syndyk. Jedynym problemem, na jaki się natknęli, była stara stacja transformatorowa. Według relacji państwa P., zostali oni zapewnieni, że jest ona już nieczynna i nie ma w niej napięcia. Pan Jarosław wraz ze swoim pracownikiem, a jednocześnie synem, Kamilem P. postanowili stację rozebrać. Kamil P. wszedł na drabinę i został porażony prądem. Okazało się bowiem, że w stacji nadal jest napięcie. Na skutek poniesionych obrażeń młody człowiek zmarł.

Sprawa przeciw Jarosławowi P., którego obarczono winą za tę sytuację, toczyła się w Sądzie Rejonowym w Ostródzie. Wyrokiem z 23 października 2020 roku sąd warunkowo umorzył postępowanie.

2 marca 2021 roku w Elblągu odbyło się wydanie wyroku w instancji odwoławczej. Sąd Okręgowy w Elblągu uznał, że oskarżony czynu dopuścił się nieumyślnie. Wyrok ten jest prawomocny. — Prokuratura w tej sprawie skierowała do sądu akt oskarżenia oskarżając Jarosława P. jako pracodawcę — tłumaczyła sędzia Elżbieta Kosecka-Sobczak. — Wypadek, który miał miejsce 19 października 2018 roku, sprowadzał się do tego, że doszło do zlecenia Kamilowi P. przez Jarosława P. jako jego pracodawcę, prac rozbiórkowych przy transformatorze. Pracodawca nie upewnił się wcześniej, czy transformator znajduje się pod napięciem. Wskutek tego nastąpiło porażenie Kamila P. prądem, na skutek czego nastąpił zgon.

Jak poinformowała pani sędzia, w sprawie została wydana opinia biegłego z zakresu BHP, który w sposób jednoznaczny wskazał, że zachodzi związek między zaniechaniem ze strony pracodawcy, a skutkiem tego nieszczęśliwego wypadku. — Zakład energetyczny do końca nie wyjaśnił Jarosławowi P. czy ta stacja jest czynna czy nie — kontynuowała Elżbieta Kosecka-Sobczak. — To oczywiście miało wpływ na wyrok. Mimo to, oskarżony, nie mając pewności co do tego, że nie ma napięcia w transformatorze, do końca nie zachował ostrożności i do końca nie upewnił się czy na tym transformatorze napięcia nie ma.

Syndyk, który sprzedawał tę nieruchomość, podczas przesłuchania poinformował, że nie powiedział wprost, że ta stacja jest nieczynna. Wyraził jedynie fakt, że poprzedni użytkownik nie korzystał z tej stacji. — W świetle tych okoliczności stwierdzam, że Jarosław P. nie upewnił się do końca, czy te prace są bezpieczne. Ponadto zlecił tę pracę pracownikowi, który był magazynierem, więc nie był przeszkolony w zakresie BHP odnośnie tego, jak obchodzić się z prądem elektrycznym — tłumaczyła sędzia Elżbieta Kosecka-Sobczak.

Sąd odwoławczy zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że pracownikiem, który zginął, był syn Jarosława P. — Już sama ta okoliczność powoduje, że oskarżony na pewno będzie przeżywał to wydarzenie do końca życia.

W tej sytuacji sąd doszedł do wniosku, że wina i społeczna szkodliwość tego czynu nie są znaczne. — Jarosław P., dopuszczając się tego czynu nie chciał doprowadzić do takiego skutku, jaki nastąpił, tymbardziej, że sam w tym uczestniczył, ponieważ trzymał drabinę — tłumaczyła pani sędzia. — W związku z tym nie doszło do skazania Jarosława P., tylko do uznania go winnym popełnionego przestępstwa oraz przypisania mu czynu i warunkowego umorzenia postępowania na okres minimalny jednego roku próby. Sąd jedynie nałożył dodatkowy obowiązek dotyczący zapłaty na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym i Pomocy Postpenitencjarnej kwoty 500 zł. Sąd odwoławczy podtrzymał tę część wyroku — kończyła sędzia Elżbieta Kosecka-Sobczak.

Według Elżbiety Koseckiej-Sobczak nie trzeba było badać dodatkowo kwestii związanej z tym jak wyglądały granice odpowiedzialności stron, czyli właściciela stacji abonenckiej i zakładu energetycznego, ponieważ kwestią najważniejszą jest ustalenie czy pracodawca wydał polecenie pracownikowi nie upewniając się czy pracownik może bezpiecznie wykonać pracę.

Rodzice zmarłego Kamila, tuż po ogłoszeniu wyroku skomentowali decyzję sądu. — Mamy poczucie krzywdy, nie zgadzamy się z decyzją, jaka zapadła — mówiła Anna P. I kontynuowała: — Zostaliśmy postawieni w niezręcznej okoliczności, która doprowadziła do śmierci naszego syna. Na pewno będziemy zakładać sprawę cywilną w stosunku do zakładu energetycznego, żeby osoby, które doprowadziły do śmierci naszego syna, poniosły odpowiedzialność.

— Dzisiejszy wyrok, czyli nieumyślne spowodowanie śmierci przez męża, jest jakby docenieniem naszych starań i sprawiedliwości, co można uznać, chociaż po części za ulgę — dodawała Anna P. — Mimo to będziemy się starać, żeby odpowiedzialność za to, co się stało, poniósł zakład energetyczny, ponieważ to oni, według nas, zawinili. Uważamy, że zostaliśmy wmanewrowani przez system w coś, co pokazuje tylko jedną stronę prawdy. Inspektor pracy, który zeznawał, jasno powiedział, że nasz syn, zatrudniony na stanowisku magazyniera, mógł dokonać rozbiórki urządzenia, które było nieczynne.

Głos zabrał także oskarżony, Jarosław P.: — W akcie zgonu Kamila jest napisane, że przyczyną śmierci było zatrzymanie akcji serca na skutek porażenia prądem — mówił pan Jarosław. — Nikt się nie zapytał czyj był prąd i czy mógł tam być. Według nas, znajdował się on tam nielegalnie.

Państwo P. nie zamierzają składać broni. Według nich, w trakcie trwania sprawy doszło do wielu niejasności. Nie wzięto pod uwagę kilku, według nich, istotnych faktów. — Nasza walka o sprawiedliwość trwa nadal — poinformowali.

Karolina Król



Czytaj e-wydanie
Dziennik Elbląski zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl