Całą dobę pomagają zwierzętom

2021-04-11 16:00:00(ost. akt: 2021-04-09 18:04:49)

Autor zdjęcia: nadesłane

Na co dzień pomagają sobie nawzajem, jak mogą. Muszą, ponieważ, jak twierdzą, interwencji jest coraz więcej. Rozmawiamy z kobietami, które całymi dniami opiekują się porzuconymi i chorymi zwierzętami.

Są dla siebie wsparciem


W Jelonkach jest Ośrodek Okresowej Rehabilitacji Zwierząt. Jego właścicielka, Anna Kamińska, od 10 lat pomaga najbardziej potrzebującym dzikim zwierzętom. W zeszłym roku przyjęto około 400 zwierząt, z czego połowę udało się przywrócić do naturalnego środowiska. W tej chwili w ośrodku przebywa około 200 zwierząt. — Codziennie mamy po kilka zgłoszeń, ludzie sami przywożą zwierzęta do nas, my jeździmy, dzwoni straż miejska, policja, straż pożarna. Trafiają do nas zwierzęta z całej Polski. Ostatnio na przykład przyjechały do nas małe lisy z Radomia i wiewiórka z Warszawy.

Anna Kamińska, mimo że leczy dzikie zwierzęta, nie odmawia także pomocy zwierzętom gospodarskim i domowym. Ma w swoim ośrodku między innymi koty po wypadkach. Pani Ania współpracuje ze schroniskiem w Pasłęku. Tak było na przykład kilka dni temu. Barbara Zarudzka, kierowniczka schroniska w Pasłęku dostała informację o pogryzionej przez psy sarnie. — Gdy przyjechałam na miejsce, okazało się, że sarna jest w bardzo złym stanie — opowiada pani Barbara. I dodaje: — Zadzwoniłam do Ani, która bez wahania postanowiła ją przyjąć do siebie. To już nie pierwszy raz, kiedy wspólnie pomagamy jakiemuś zwierzęciu.

One kochają zwierzęta


Dla obu pań praca, która zajmuje im całe dnie, jest wynikiem zamiłowania do zwierząt. — To, czym się zajmuję, to pasja i chęć niesienia pomocy zwierzętom — opowiada pani Ania. — Mało jest miejsc, gdzie te dzikie, kalekie zwierzęta mogą żyć. Dla większości lisy i sarny, to szkodniki, które niszczą uprawy i mordują zwierzęta gospodarskie. Teraz na przykład mamy wielki hejt na wilki. A tak naprawdę większą szkodę robią bezpańsko puszczone psy, które biegają po polach, zabijają sarny, albo inne psy. — Zawsze powtarzam, że tą miłość do zwierząt wyssałam z mlekiem ojca — śmieje się z kolei pani Barbara. — Mój tata całe życie pracował jako kierowca taksówki. Nieraz było tak, że zawiózł kogoś na wieś i ta osoba, zamiast płacić pieniędzmi, dawała jajka albo żywą kurę czy kaczkę. Tych zwierząt nikt u nas nie zabijał, one chodziły po podwórku. Mój tata przygarniał bezdomne psy i ja to mam po nim. Teraz świat jest coraz gorszy i coraz więcej jest strasznych przypadków. Nie mogę tego pojąć.

Jaka jest sytuacja zwierząt w obu placówkach?


Zwierzęta, które trafiają do ośrodka w Jelonkach, są pod opieką lekarzy z Elbląga, którzy są gotowi nieść pomoc o każdej porze dnia i nocy. — Część zwierząt na stałe już zostaje w ośrodku — opowiada pani Ania. — Są one trwale kalekie albo częściowo oswojone. Mamy na przykład sarnę, która niedawno trafiła do nas spod Warszawy, gdzie żyła u pani około dwa lata. Zaczęła atakować tą panią, było podejrzenie, że nie widzi i ona raczej zostanie z nami już na stałe.
— W schronisku mamy teraz 260 zwierząt — dodaje pani Barbara. — Mimo to nie zamykamy się na inne, chociaż jest coraz trudniej. Coraz droższe są lekarstwa i utrzymanie tych zwierząt, które mamy.

Zwierzęta w Jelonkach są dzikie. To jednak nie zraża Anny Kamińskiej. — Strach przed dzikim zwierzęciem zawsze jest. Zwierzę jednak widzi, że chcemy mu pomóc i tak naprawdę, przez ostatnie 10 lat prowadzenia ośrodka tylko raz zdarzyło mi się, że ugryzł mnie lis i to tak naprawdę było z mojej winy, bo niosłam go i się przewróciłam. Codziennie zwierzęta dostają zastrzyki, codziennie mam z nimi bezpośredni kontakt, muszę go przytrzymać czy do zabiegu, czy do kroplówki.

To praca 24 godziny na dobę


To nie jest praca etatowa. Obie panie pracują bowiem całą dobę. — Co chwilę dzwoni telefon, teraz mam w domu wiele młodych, które trzeba nakarmić, również w nocy — opowiada pani Ania. — Ludzie do nas dzwonią cały czas — dodaje pani Basia. — Mamy też na przykład sprawę małych borsuków. Wspieramy się z Anią wzajemnie, bo inaczej byłoby o wiele trudniej. Ja w domu też mam kalekie zwierzęta, które po pracy trzeba nakarmić, przebrać pampersy, później jedziemy na interwencje, wracamy i znowu do schroniska na wieczorny dyżur.

Karolina Król