Bycie tatą to moja najważniejsza rola

2021-06-23 12:03:49(ost. akt: 2021-06-23 09:28:58)
Ireneusz Zander: Dla mnie najważniejszy jest Bóg i rodzina — ta moja wataha — reszta się dla mnie nie liczy

Ireneusz Zander: Dla mnie najważniejszy jest Bóg i rodzina — ta moja wataha — reszta się dla mnie nie liczy

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Sam nie miał najlepszych relacji z ojcem. Jego pierwsza córka przyszła na świat, gdy miał 24 lata. Dziś jest tatą czwórki dzieci, dwójkę najmłodszych wychowuje samotnie. Ireneusz Zander przyznaje: — Nasza wataha jest dla mnie najważniejsza na świecie.
Moja najstarsza córka urodziła się gdy miałem 24 lata, dziś jest już po trzydziestce, ma mój charakter i jest naprawdę przebojowa. Po dziesięciu latach na świat przyszła druga córka, ale niestety, związek z matką dziewczynek nie przetrwał.

Rozwiodłem się z pierwszą żoną, ale kontakt z dziećmi nadal był dla mnie priorytetem. Szybko zostałem dziadkiem, ale cieszę się, bo moja wnuczka ma dziś 16 lat, a syn 15 i bardzo dobrze się dogadują, a nasza wataha rośnie w siłę — przyznaje Ireneusz Zander z Elbląga.

Jak to się stało, że jego dzieci dzieli taka spora różnica wieku?
— Po rozwodzie przyszedł kryzys wieku średniego — poznałem kobietę o 21 lat młodszą ode mnie, a koledzy śmiali się, że to wygląda jak moja córka, nie partnerka. Ale ja głowę miałem w chmurach, chociaż ten związek przysporzył mi też sporo cierpienia, bo konkurentów było wielu. Dorobiliśmy się jednak dwójki dzieci — syn, jak wspominałem, ma dziś 15 lat, a córka 10 — przekazuje mój rozmówca.



Początki nie były łatwe, a pan Irek wpadł w depresję, chociaż wszyscy się temu dziwili, bo jego usposobienie w ogóle nie wskazywało na to, że może mieć tak poważne problemy.

— Odprowadzałem dzieci do szkoły, przychodziłem do domu i kładłem się spać, szedłem odebrać dzieci i znów wracałem do łóżka — wspomina elblążanin. — Do pewnego momentu — nie lubię siedzieć na tyłku, więc postanowiłem wynająć trzy pawilony na elbląskim miasteczku handlowym przy czołgu. Nie chciało mi się nic, ale wiedziałem, że najlepsza na smutki jest praca. Pawilony były zdemolowane, wszystkie remontowałem sam deseczka po deseczce, wyobrażając sobie, jak chciałbym, żeby ostatecznie wyglądały — przypomina sobie mój rozmówca.

Ten etap jego życia związany był również z pasją, którą właśnie odkrywał.
— Od początku mojej działalności nie nastawiałem się na zrobienie majątku, prosiłem Boga, by pokazał mi taką drogę, bym mógł jednocześnie pomagać ludziom i zyskał możliwość wykarmienia tego mojego stadka. No i pokazał mi — zacząłem tworzyć mydła i maści na bazie naturalnych składników. Moje preparaty wspierają osoby zmagające się z przeróżnymi schorzeniami. Kiedy widzę ludzi w potrzebie, których zwyczajnie nie stać na zakup którejś z maści, daję im ją za darmo, albo za taką kwotę, na jaką mogą sobie pozwolić. Dziś wiem, że dobro wraca. Pierwszej żonie wyrządziłem sporo przykrości, a w zamian dostałem od życia trzy razy tyle. Wróciła do mnie zła karma i ryczałem jak bóbr, ale dało mi to do myślenia. Od kiedy zacząłem postępować dobrze, na mojej drodze pojawiają się wartościowi ludzie, którym pomagam, i na których pomoc zawsze mogę liczyć — mówi Ireneusz Zander.

Dziś wspierają go między innymi dzieci, dla których w najtrudniejszych momentach życia, to on stanowił podporę. Matka tych najmłodszych zmarła pół roku temu i to właśnie pan Irek musiał przekazać synowi i córce złe wieści.


Jak zauważa, cała sytuacja jeszcze bardziej zbliżyła całą rodzinę do siebie.
— Wszystkim swoim dzieciom powtarzam, że co by się nie działo, jesteśmy jednym stadem. Złościmy się na siebie, robimy rzeczy dobre i złe, ale zawsze możemy na siebie liczyć — musimy się razem trzymać. Ja jestem głównym basiorem, a ten młodszy już mnie czasem podgryza, próbuje przekrzykiwać — jako młody wilczek ma do tego prawo, ale autorytet musi być zachowany. Chociaż najmłodsza córka robi ze mną, co chce — żartuje mój rozmówca.

I zastanawia się: — Teraz ma wyjechać na 12-dniowy obóz, a ja nie wiem, co bez niej pocznę. To boli — jak ja mam ją puścić na tak długo? Nie wyobrażam sobie tej pustki w domu. Wiem jednak, że nie mogę być egoistą, i muszę ją w końcu wypuścić w świat. Jednej niedzieli zostałem sam w domu — coś okropnego, błąkałem się po mieście i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Wiem, co czują kobiety, które zostają same z dziećmi i nie dopuszczają do siebie nikogo z zewnątrz. Mam podobnie — trudno mi myśleć o kolejnym związku, to dzieci są priorytetem, ale może takie podejście jest błędne? W końcu przecież opuszczą dom, a ja zostanę sam. I co zrobię?

Kiedy 10-latka jest jego oczkiem w głowie i pozwala jej na wiele, syn pana Ireneusza już musi uczyć się odpowiedzialności.
— Traktuję go bardziej po męsku, chcę, żeby był w przyszłości rozsądnym mężczyzną. Najważniejsze wartości, które chcę mu przekazać, to to, by troszczył się o dom i rodzinę. Wcale nie jest to proste zadanie. Jeszcze parę miesięcy temu, nie wiedziałem, w którą stronę kierować go po ósmej klasie, ponieważ właśnie ją kończy. Ale raz i drugi usmażył idealną jajecznicę, a kiedy wracałem z pracy, robił obiady — posmakowałem i już miałem pomysł. Zapytałem, czy nie chciałby zostać kucharzem i ta wizja mu się spodobała. To ważna umiejętność w byciu ojcem — poznać i rozumieć własne dziecko — nie kazać, tylko wskazywać drogę — stwierdza mój rozmówca.

Sam nie miał idealnego kontaktu z własnym ojcem.


[clear
Sam nie miał dobrych relacji z ojcem. Jak wspomina, będąc dzieckiem, nie miał nawet marzeń. Dziś jest inaczej. — Moim największym marzeniem jest posiadanie pola lawendy pod Elblągiem i zapewnienie moim najbliższym spokoju, pracy i dostatku.
Fot. archiwum prywatne
Sam nie miał dobrych relacji z ojcem. Jak wspomina, będąc dzieckiem, nie miał nawet marzeń. Dziś jest inaczej. — Moim największym marzeniem jest posiadanie pola lawendy pod Elblągiem i zapewnienie moim najbliższym spokoju, pracy i dostatku.


Elblążanin nie tylko robi wszystko, by jak najlepiej poznać swoje dzieci. Chce też, by bliscy poznali jego historię.
— Podczas lockdownu zacząłem nawet pisać książkę o sobie i swoich doświadczeniach. Napisałem kilka pierwszych stron i dałem je do przeczytania mojej wnuczce, a ona przyszła zapłakana. Zobaczyła, co przeżywałem od najmłodszych lat i jej nastawienie do mnie się nieco zmieniło. Z jej mamą — moją najstarszą córką — mamy świetny kontakt, ale jak to w rodzinie — są też kłótnie. Ona wie, jaki mam charakter, ja wiem, jaki ma ona — rozumiemy się bez słów, czasem się na siebie pogniewamy, ale zawsze możemy na siebie liczyć. Widzę w niej dużo z siebie — dla nas obojga nie ma rzeczy niemożliwych, chociaż wiem, że tak jak ja, z biegiem lat będzie musiała nauczyć się też czasem odpuszczać — zauważa mój rozmówca.

Co według taty czwórki dzieci jest najpiękniejsze w byciu ojcem?
— Obserwowanie, jak z maluchów, stają się dorosłymi ludźmi. Widzę, jak moje dzieci dojrzewają i stają się coraz bardziej rozsądne. Jesteśmy jedną grupą — jedną watahą — działamy razem, nie rywalizujemy — wspieramy się. I to jest najpiękniejsze. Innym ojcom życzę wytrwałości i odwagi, nie bójcie się prosić o pomoc, gdy jej potrzebujecie — odpowiada pan Irek.

I przyznaje: — Dla mnie najważniejszy jest Bóg i rodzina — ta moja wataha — reszta się dla mnie nie liczy.

Kamila Kornacka
Chcesz podzielić się swoją historią?
Napisz na k.kornacka@dziennikelblaski.pl