Kulturę wyssałam z mlekiem matki

2021-08-28 08:01:00(ost. akt: 2021-08-25 12:57:51)

Autor zdjęcia: Ryszard Biel

Teresa Wojcinowicz z elbląską kulturą związana jest od dzieciństwa. Jej pasja przerodziła się w życie zawodowe. Dziś, choć jest już na emeryturze, jako prezes Elbląskiego Towarzystwa Kulturalnego, nadal czynnie bierze udział w życiu kulturalnym miasta.
— Czym jest dla Pani kultura?
— Kulturę wyssałam z mlekiem matki. Jako dziecko bardzo długo nie miałam pięknych lalek, ale zawsze miałam książki. Bardzo szybko zaczęłam czytać, dla mnie książka była bardzo ważna. Szybko też zaczęłam chodzić do teatru. Zawsze starałam się siedzieć na środku w pierwszym rzędzie, bo byłam przekonana, że wszyscy aktorzy grają tylko dla mnie, że nie ma widowni z tyłu, jestem tylko ja. I kulturę wybrałam sobie jako kierunek studiów, bo to jest część mnie. Wydaje mi się, że niezależnie od tego, w jakiej miejscowości mieszkamy, w jakiej nasza rodzina jest sytuacji finansowej, jak przygotowani są nasi rodzice, to my kształtujemy siebie przez całe życie. Teraz jestem na emeryturze i nie wyobrażam sobie, żeby wieczorem nie przeczytać, chociaż kilku kartek książki czy żeby nie pójść na spektakl do teatru.

— Swoje życie zawodowe również poświęciła Pani szeroko pojętej kulturze.
— Po powrocie ze studiów zaczęłam pracę w Zakładowym Domu Kultury Zamech Pałacyk. To tam spędziłam najpiękniejsze lata zawodowe i spotkałam fantastycznych artystów. Pałacyk miał salę widowiskową na ul. Fabrycznej na 850 miejsc. Tam występowały wszystkie gwiazdy polskiej sceny, zarówno klasycznej, jak i rozrywkowej. Ta sala niestety spłonęła.

— Jak wygląda życie pracownika kultury?
— Pracując w kulturze, to nie jest tak, że człowiek pracuje od do. Pracuje się tak długo jak trzeba, a to powoduje, że ma się skłonności typowo społeczne. Jest coś, co chce się robić i umie się to robić. Nie patrzy się na to ile za to płacą i ile czasu to zajmuje, bo to przynosi satysfakcję. Patrząc na widownię w Bażantarni, na to, jak jest zadowolona, mimo że czasami jestem bardzo zmęczona, to ta radość powoduje, że zmęczenie znika.

— Będąc na emeryturze, nie zrezygnowała Pani z kultury. Jest Pani prezesem Elbląskiego Towarzystwa Kulturalnego.
— Od 1972 roku pracowałam w Pałacyku. Przez wiele lat byłam jego kierownikiem. Tam prowadziliśmy bardzo szeroką działalność na rzecz mieszkańców Elbląga. Tam była kawiarnia, pierwsza antena satelitarna i jeden z pierwszych magnetowidów, na którym można było oglądać filmy. Pracując tam, zostałam zaproszona do współpracy z ETK. Później zostałam członkiem, następnie członkiem rady, a ostatecznie od 11 lat piastuję stanowisko prezesa.

— Proszę opowiedzieć o początkach Elbląskiego Towarzystwa Kulturalnego.
— Elbląskie Towarzystwo Kulturalne, gdy powstawało, miało być partnerem dla Urzędu Miejskiego, lokalnych artystów i instytucji kultury działających w Elblągu. Ludzie, którzy tworzyli ETK, to byli ludzie, którzy tworzyli Galerię El, klub filmowy „Czerwona Oberża”, tworzyli zespoły artystyczne i miejski teatr. Członków założycieli było około 120 do tego około 20 instytucji. Zadaniem ETK była koordynacja działalności artystycznej w mieście i wspieranie lokalnych środowisk twórczych. Byliśmy pomysłodawcami i organizatorami koncertów, które początkowo były koncertami dużych orkiestr, ale później też koncerty kameralne, które były organizowane co miesiąc. Na gruncie tych koncertów powstał pomysł zorganizowania Letniego Salonu Muzycznego. Na początku koncerty odbywały się w plenerze, ale nie w Bażantarni, ponieważ muszla koncertowa była w opłakanym stanie. Dopiero później, po remoncie muszli, przenieśliśmy się na stałe do Bażantarni. Po eksperymentach z dniami i godzinami ostatecznie koncerty odbywają się w każdą niedzielę lipca i sierpnia o godzinie 17.

— Za nami kolejny, XXIV Letni Salon Muzyczny. Jakie ma Pani wrażenia związane z tą edycją?
— Na szczęście, po raz kolejny nawiązaliśmy współpracę z Teatrem im. A. Sewruka w Elblągu, co znacznie nam ułatwiło organizację tego wydarzenia. Jednym z trudniejszych punktów jest strona techniczna, której widzowie nie widzą. Muszla koncertowa w Bażantarni nie ma żadnego zaplecza, więc to zaplecze dla artystów trzeba stworzyć. Do tego dochodzi nagłośnienie i ławki dla artystów. Koncerty to już jest wisienka na torcie i sama przyjemność. W tym roku obyło się bez większych wpadek. Jeśli chodzi o pandemię to w porównaniu do poprzedniego roku, mieliśmy duży komfort. Na widowni mogło być 250 niezaszczepionych osób. Sprawdzając przed koncertami, okazywało się, że większość szczepienia ma już za sobą. Bażantarnia jest zresztą takim miejscem, które stwarza możliwość bycia w dużej grupie ludzi, zachowując jednocześnie dystans. W tym roku Zieleń Miejska przygotowała na tarasach bardzo dużo ławek, więc ludzie siedzieli nie tylko przed muszlą, ale i wokół.
Jestem bardzo zadowolona z tegorocznej edycji, ponieważ uważam, że udało nam się to wszystko bardzo dobrze zorganizować. Warto wspomnieć, że ETK opiera się na wolontariuszach, my nie zatrudniamy pracowników. I muszę przyznać, że dużą rolę w tym wszystkim odegrała rodzina, bo rodzina nie odmówi pożyczenia samochodu, czy pomocy w noszeniu rzeczy.
Letni Salon Muzyczny doczekał się stałych bywalców. Mamy na przykład na widowni panią Emilię, która nie opuściła żadnego koncertu przez wszystkie dwadzieścia cztery lata. Nawet gdy padał deszcze, to pani Emilia siedziała na widowni i nie szukała schronienia. Mamy też takiego sympatyka, który systematycznie w czerwcu przychodzi do nas po informacje, uczestniczy w niemalże wszystkich koncertach i widać, że dla niego jest to też ważne. Zauważyłam w tym roku, że mamy coraz młodszą widownię, co jest miłym zaskoczeniem.

Karolina Król