Elbląska dokumentalistka w Buczy: Modlitwy tutaj nie wystarczą [ZDJĘCIA]

2022-04-29 18:39:00(ost. akt: 2022-11-10 14:43:41)

Autor zdjęcia: Ioann Maria Stacewicz/Wiktoria Sawran

Dzień spędzony w Buczy bardzo brutalnie zweryfikował moją wiarę w rozwiązania pozamilitarne. Modlitwy nie wystarczą. Ukraina potrzebuje broni — przekazuje Ioann Maria Stacewicz. Elbląska dokumentalistka zobaczyła obraz wojny na własne oczy.
Ioann Maria Stacewicz to absolwentka Szkoły Wajdy, filmowiec i dokumentalistka, która urodziła się w Morągu. Przez 16 lat zdobywała wykształcenie i doświadczenie poza granicami naszego kraju, a od dwóch lat razem z najbliższą rodziną mieszka w Elblągu. Aktualnie pracuje nad dokumentem opowiadającym o skutkach użycia broni chemicznej podczas wojny w Wietnamie. Nam opowiada o swojej wyprawie do Ukrainy, podczas której z bliska zobaczyła okrucieństwo, którego wciąż dokonuje rosyjska armia.

— Decyzja o wyjeździe do Ukrainy była konsekwencją mojej pracy nad filmem o wojnie w Wietnamie i obcowania z ludźmi, którzy mieli do czynienia z wojną — zarówno z tymi, którzy walczyli, jak i tymi, którzy byli jej ofiarami. Dodatkowo tematyka wojny zawsze była mi bliska — zaczyna Ioann Maria Stacewicz.

Podczas pracy jako wolontariuszka w Punkcie Pomocy Humanitarnej przy al. Grunwaldzkiej w Elblągu w jej głowie zrodziła się myśl o filmie na temat sytuacji w Ukrainie, który mogłaby nakręcić.

— Wojna w Wietnamie, o której opowiadam w moim filmie, to historia o tym, co działo się lata temu i pozornie nie dotyka nas już tak bardzo. A teraz dzieje się coś tutaj — w moich czasach. Jest to pierwszy od wielu lat konflikt, który dotyczy Europy i jest przykładem wojny, która dzieje się w moim życiu. Oddziałuje też na ludzi z otoczenia i jest to zdecydowanie inny punkt — to się dzieje teraz. Moja wiedza na tematy wojenne sprawiła, że wiedziałam, że muszę tam być — tłumaczy nasza rozmówczyni.

Ioann Maria Stacewicz
Fot. Wiktoria Sawran
Ioann Maria Stacewicz

Tak się złożyło, że jej koleżanka ze Szkoły Wajdy — dokumentalistka i działaczka związkowa Magda Malinowska — miała podobne plany. Postanowiły pojechać razem w celu rozeznania, zobaczenia, kto czym będzie zajmował się dalej i w jakich konfiguracjach można później pracować nad filmem oraz sprawdzić, co jest dla nich ważne do udokumentowania. Omawiany wyjazd nie miał jednak na celu tylko zrobienia filmu dokumentalnego. Ioann razem z koleżanką Magdą pojechały samochodem załadowanym po brzegi produktami, które zostały przez nie zebrane podczas prywatnej akcji.


Miały pojechać do Ukrainy na kilka dni, spędziły tam dwa tygodnie. Miały być tylko we Lwowie, a na miejscu okazało się, że odwiedzą jeszcze Kijów, a potem także Buczę.

Lwów


24 marca przyjechały do Lwowa. Co je tam zastało?

— Są eksplozje, są wybuchy — to jest przerażające, ale… Ludzie w tym żyją, szukają codzienności. To, co się dzieje w związku z wojną, jest w nich widoczne i nie da się temu zaprzeczyć. To jest straszne. Ten smutek, który przebija się przez ludzi, jest tak nieosiągalny, tak niedotykalny... Codzienne alarmy, syreny. Ich dźwięk sam w sobie jest bardzo stresujący, ale w pewnym momencie przestajesz już zwracać na to uwagę. Mimo że czujesz lęk, to nie zawsze masz ochotę się schronić. Czasem, gdy syreny wyją, ludzie na ulicy nie reagują i idą sobie dalej — relacjonuje Ioann.

I opowiada: — Lwów jest przepełniony ludźmi, są korki — jest nienaturalnie, bo wszyscy jednak uciekają właśnie do tego miejsca. Miasto jest po prostu zatkane. Przez pryzmat tego obraz wojny tu na miejscu się rozmywa.

Ioann po raz pierwszy po przyjeździe wychodzi z kamerą na miasto. Chce zrobić zdjęcia testowe i zarejestrować opisaną atmosferę. Włącza kamerę i nagle słyszy dźwięk alarmu. Ludzie chowają się w tunelach, inni idą dalej. Ioann stwierdza, że nic się nie dzieje, nadal robi zdjęcia i za chwilę ma zamiar skończyć.

— Akurat zapowiadało się na deszcz. Patrzę, a zza jednego z budynków wychodzi czarna chmura. Wszyscy nagle odwracają się w tamtą stronę i słychać krzyki: — Rakiety, rakiety!

— Jeszcze nie wiedziałyśmy, co tak naprawdę się dzieje i czy bombardowania nie mają miejsca w centrum miasta. W ciągu kilku minut od wybuchu widziałyśmy mobilizację wojskową — wszystko to filmowałyśmy — relacjonuje Ioann.

Okazało się, że tego dnia doszło do pierwszego bombardowania pod Lwowem od czasu rozpoczęcia wojny — zaatakowano skład paliw. W tym samym dniu Biden odwiedził Polskę. Tej doby było jeszcze kilka nocnych alarmów. To był bardzo stresujący czas. Każdy się zastanawiał, czy to początek częstszych ataków na miasto, czy jednorazowa sytuacja. Na szczęście, kiedy były we Lwowie, więcej bombardowań nie było.

— Niby wszystko jest w porządku, względny spokój, ale pojawiają się takie sytuacje, gdy alarmy wyją. Cały czas czuć, że sytuacja nie jest normalna. Czasem jednak o tym zapominasz i idziesz do restauracji na obiad — przekazuje dokumentalistka.

I dodaje: — Są checkpointy, worki z piaskiem i inne zabezpieczenia, jednak sklepy są czynne, można zrobić zakupy. Na czas alarmu wszystko się zamyka, po jego odwołaniu ludzie wracają do codzienności.

Kijów


Według relacji naszej rozmówczyni droga w pobliżu Kijowa to zasadniczo checkpoint co 5 minut. W korku przed wjazdem do miasta stali 2,5 godziny. Znajomi, którzy z nimi jechali, a uciekli z Kijowa, nie wiedzieli, czy mają do czego wracać i czego się spodziewać. Nikt nie wiedział. Ludzie zaczęli wracać, gdy usłyszeli, że Rosjanie odpuścili.

— Wjeżdżamy do miasta, gdy jest już ciemno. Widać tę różnicę między Lwowem a Kijowem. Przyjeżdżamy, a tam absolutna pustka — miasto, które przed wojną zamieszkiwało 3 miliony ludzi — opowiada dokumentalistka.

I obrazuje: — Wjeżdżamy z kolegą, który powiedział, że tu zawsze jest korek, a w danym momencie nie było ani jednego samochodu. To było takie dziwne uczucie. Wielkie ciemne bloki i tylko czasem jedno światełko, które się pali. Jesteśmy w centrum wielkiego miasta, które jest ciemne i puste. Jest totalna cisza i słychać tylko wycie psów. Ani człowieka, ani samochodu.

W Kijowie widać znaki bombardowań — zniszczone budynki, wybite okna, tramwaje, które zatrzymały się w połowie drogi, by uniemożliwić przejazd czołgom. I wszędzie widoczna obecność wojska. Czuli się bezpieczniej niż we Lwowie. Była tam forteca.

Bucza


I przychodzi ten najtrudniejszy moment — informacja o masakrze w Buczy.
— To była pierwsza wiadomość, że naprawdę stało się coś paskudnego poza standardowymi regułami wojny — jeśli wojna może mieć jakieś reguły — oznajmia Ioann.

Do Buczy pojechali na cztery samochody, razem z dziennikarzami z innych krajów i wolontariuszkami, które zmierzały tam, aby zaopiekować się zwierzętami, których właściciele uciekli albo zostali zabici.

Podróż z Kijowa do Buczy mimo niedalekiej odległości trwała około trzech godzin. Trzeba było jechać objazdami, bo bezpośrednia droga była wciąż zaminowana.

Bucza to miejscowość pod Kijowem, która była miasteczkiem-sielanką zamieszkałym głównie przez młode rodziny. Las, jezioro — wyjazdowe miejsce, które każdy z lokalnych mieszkańców świetnie kojarzy.

— Zaczynamy wjeżdżać pod Buczę i zaczyna się… — naszej rozmówczyni wciąż ciężko zebrać emocje.

— Nie chodzi tylko o to miasteczko — są też inne miejsca, które wyglądają tak samo albo gorzej. Mój umysł nie był w stanie ogarnąć, że może być taki poziom bezsensownej destrukcji — mówi Ioann łamiącym się głosem.


I kontynuuje: — Wjeżdżasz do miasta i widzisz supermarket — bum — bomba była wycelowana precyzyjnie w ten sklep. Obiekty cywilne — bum — wszystko zrujnowane. Jedziesz dalej — budynek Intersportu — bum!

— Wjeżdżasz do miasta — widzisz samochody cywilne — na początku pojedyncze, spalone. Ale jedziesz dalej i widzisz kolejne — jeden za drugim — dziury po kulach na przednich i bocznych szybach — z precyzją na cywili.

Jedziesz dalej przez miasto — widzisz rozbite samochody. Spalone, przestrzelone albo rozjechane wraki aut.

Widziałam nawet samochód z chorągiewką Czerwonego Krzyża i kobietę, która nie zdążyła z niego wysiąść — miała roztrzaskaną głowę. Po otwartych drzwiach było widać, że chciała uciec, ale nie zdążyła — opowiada nasza rozmówczyni.

Ludzie, widząc Ioann z kamerą, sami podchodzili i chcieli mówić. Jedna z kobiet opowiadała, jak mieszkańcy byli torturowani i traktowani jak ludzkie tarcze. Rosjanie zabierali im telefony, niszczyli karty SIM. Ludzie byli odcięci od całego świata przez miesiąc. Rosjanie okupowali to miejsce — robili, co chcieli. Mieszkańcy nie mogli stamtąd wyjechać — byli to głównie ci, których nie było stać na ucieczkę i osoby starsze.

Ioann i jej znajomi zastali obraz miasta totalnie zbombardowanego i zniszczonego. Wszystko zrujnowane i zdewastowane. Wszędzie widoczne były ślady po pociskach. Odwiedzili masowy grób pod cerkwią, gdzie zakopanych było około 70 ciał. Wciąż można było dostrzec tam wystające ręce i nogi. To był dla nich straszny moment. Potem okazało się, że tych masowych grobów jest więcej.

Był też „cmentarz czołgów” na jednej z ulic — ciąg spalonych pojazdów wojskowych.

Pojechali także na osiedle apartamentowców, gdzie podczas ataku na Buczę mieszkali Rosjanie.

— W pewnym momencie, chodząc i oglądając to wszystko, poczułam się jak w jakiejś dziwnej grze komputerowej. Było to tak nierealne, że mój umysł nie mógł tego przeprocesować — opowiada Ioann.

Powrót do domu


Co jest najgorsze w wyjeździe do miejsca ogarniętego wojną?
— Powrót do domu. Widzisz tragedię na miejscu i wracasz — przekraczasz granicę i wszystko jest w porządku. Ludzie żyją swoimi sprawami — ale te sprawy mają teraz zupełnie inny wydźwięk. To niby taka oczywista rzecz, ale jednak ten powrót się przeżywa. Normalne życie wydaje się nienormalne, gdy wiesz, co dzieje się kilkaset kilometrów dalej, i priorytety są zupełnie inne — odpowiada nasza rozmówczyni.

— Zawsze wierzyłam w pozamilitarne rozwiązywanie konfliktów. Jednak ten wyjazd wszystko zmienił. To była stopniowa kumulacja obserwacji zebranych podczas dwóch tygodni pobytu na wojnie. Dzień spędzony w Buczy pod koniec wyjazdu bardzo brutalnie to wszystko we mnie podsumował. Nie mogę dziś nazwać się pacyfistką. Modlitwy tutaj nie wystarczą. Ukraina potrzebuje broni — mówi Ioann.


Polka chce wrócić do Ukrainy, by razem ze swoją znajomą stworzyć dokument pokazujący życie ludzi podczas wojny. Obraz zupełnie inny od tego, który można zobaczyć w codziennych wiadomościach. Każdy, kto chce wesprzeć jej projekt, może się z nią skontaktować, pisząc na io@ioannmaria.com. Warto odwiedzić też stronę internetową Ioann: www.ioannmaria.com.

— Informacje, które trafiają do nas na temat wojny, są urywkami i interpretacjami. To nie jest głębia problemu. Film, nad którym pracujemy, to dokument o bardzo ważnych przemianach społecznych, które następują podczas wojny. Chcemy zobrazować, jakie piętno wojna odbija nie tylko na ludziach na froncie, ale też na tych, którzy zostali w Ukrainie i zmagają się z codziennością. A przy tym wszystkim wspierają się, mobilizują i radzą sobie pomimo bardzo tragicznych okoliczności. Chcemy dokumentować to teraz, jak i w przyszłości. Ludzie na miejscu wyrazili uznanie i stwierdzili, że jest dla nich ważne to, co robimy. To najlepsza motywacja — informuje Ioann.

I tłumaczy: — Wojna dzieje się dzisiaj. Jeśli chcemy to udokumentować — musimy zrobić to teraz. Ze względu na bardzo gorącą sytuację jest to wyzwanie. Jako niezależne dokumentalistki potrzebujmy wsparcia, aby wrócić i zrobić to w bezpiecznych warunkach. Nawet jeśli można dostać jakieś fundusze od instytucji filmowych, to proces ubiegania się o takie wsparcie nie działa tak szybko. Tu mamy sytuację wyjątkową — w przypadku tematu, jakim jest wojna, nie ma na to czasu.

Ioann i Magda wyjeżdżają do Ukrainy już w tę sobotę — 30 kwietnia. Wstępnie mają spędzić tam dwa tygodnie. Swoją podróż rozpoczną razem z międzynarodowym konwojem humanitarnym.

Ewelina Gulińska