Tala Gryzda: Komiks to coś więcej niż rysunkowe kadry
2022-07-17 18:00:00(ost. akt: 2022-07-16 09:42:47)
Uważam, że tę sztukę warto pokazywać. Ma potencjał i można w niej zobaczyć więcej niż tylko rysunkowe kadry – to często dokument życia społecznego – mówi Tala Nowińska-Antoniewicz, pochodząca z Elbląga rysowniczka komiksów i socjolożka.
Jest doktorantką w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, naukowo bada komiks i muzykę byłej Jugosławii. Kolekcjonuje albumy komiksowe i fanziny, pisze o komiksie, przeprowadza wywiady z twórcami, uczestniczy w warsztatach rysunkowych i tworzy własne komiksowe opowieści o przygodach podczas badań terenowych. Jej prace można zobaczyć na fanpage’u Tala Gryzda – ale nie tylko tam, o czym opowiada nam w rozmowie.
– Twoim głównym zainteresowaniem są komiksy, które nie tylko czytasz i rysujesz, ale też prowadzisz warsztaty z nimi związane. Jak się zaczęła twoja przygoda z komiksami?
– Komiksy nie pojawiły się u mnie w życiu tak standardowo – jako dziecko raczej ich nie „wchłaniałam”. One się pojawiły przy okazji zainteresowania Bałkanami – śledziłam bałkańską – głównie serbską – scenę komiksową. To było z 10 lat temu, podczas pisania pracy magisterskiej.
Chcąc poznawać dyskurs wokół lat 90. na terenie Jugosławii, analizowałam dyskurs satyryczny i wtedy trafiłam na komiksy. Wciągnęło mnie to bez reszty. Magisterkę obroniłam, komiksów została cała góra i nie chciałam, żeby to się zmarnowało. Postanowiłam, że napiszę o nich doktorat, rozszerzając o tematykę sztuki alternatywnej lat 90., głównie muzykę.
W trakcie mojego pierwszego wyjazdu w teren, czyli w 2017 roku, spotykałam się z komiksiarzami, z którymi przeprowadzałam wywiady, zbierałam ich prace i wszystko, co się dało. Miałam też możliwość spotkania dwóch najbardziej znaczących dla mnie autorów – Aleksandra Zografa i Danilo Miloševa Wostoka.
Rozmowa z Wostokiem, która miała trwać dwie godziny, trwała godzin dziewięć – po prostu się zakolegowaliśmy. Powiedziałam mu wtedy, że bardzo żałuję, że porzuciłam rysowanie na etapie końcówki liceum, bo z rysowania chleba nie ma – a przynajmniej tak wtedy sądziłam. Wostok powiedział mi, że on swojego pierwszego zina (nieoficjalne pismo wydawane własnym nakładem w niewielkich ilościach – przyp. red.) opublikował w wieku 30 lat i też zaliczył przerwę po tym, jak się nie dostał do szkoły artystycznej. Po powrocie z wywiadu poszłam do sklepu papierniczego, kupiłam czysty zeszyt, ołówek, cienkopis – i tak to się zaczęło.
Rozmowa z Wostokiem, która miała trwać dwie godziny, trwała godzin dziewięć – po prostu się zakolegowaliśmy. Powiedziałam mu wtedy, że bardzo żałuję, że porzuciłam rysowanie na etapie końcówki liceum, bo z rysowania chleba nie ma – a przynajmniej tak wtedy sądziłam. Wostok powiedział mi, że on swojego pierwszego zina (nieoficjalne pismo wydawane własnym nakładem w niewielkich ilościach – przyp. red.) opublikował w wieku 30 lat i też zaliczył przerwę po tym, jak się nie dostał do szkoły artystycznej. Po powrocie z wywiadu poszłam do sklepu papierniczego, kupiłam czysty zeszyt, ołówek, cienkopis – i tak to się zaczęło.
Mając w głowie rzeczy, których się dowiedziałam na temat sceny alternatywnej i tego, że komiks niekoniecznie musi stać umiejętnościami rysunkowymi, po prostu zaczęłam rysować swoje codzienne potyczki z rzeczywistością w Serbii. Czasami słodkie, czasami gorzkie, czasami śmieszne, czasami trochę hermetyczne. Zaczęło się od rysowania dla znajomych, dla rodziców, głównie dla siebie – i z czasem zaczęłam też się uczyć rysunku, pracować nad swoimi umiejętnościami, żeby być w stanie wyrazić więcej.
Kultura komiksowa w byłej Jugosławii jest bardzo bogata i tam dość sporo się dzieje – festiwale, wydarzenia rysunkowe, maratony komiksiarskie i wiele innych. W Serbii spotkałam się pierwszy raz z jamem komiksowym, czyli spotkaniami polegającymi na współtworzeniu plansz komiksowych dla zabawy. Przychodziliśmy się na spotkanie, poznawaliśmy ludzi, był jakiś temat, zaczynaliśmy rysować, potem wymienialiśmy się planszami i na końcu z tego powstawał zin. Zrobiło mi się szkoda, że czegoś takiego nie ma w Polsce. Gdy już musiałam wracać z Serbii, to chciałam spróbować poprowadzić coś takiego u nas.
Wiem, że w Polsce jamy komiksowe się odbywają, ale nie słyszałam o takiej formule jak Komiksowy Okrągły Stół. Uważam, że komiks to sztuka demokratyczna, każdy może go tworzyć na jakimś poziomie, a że akurat miałam możliwość poprowadzenia warsztatów w Bibliotece Elbląskiej, to z chęcią z tego skorzystałam. Na początku to było spotkanie „na próbę” – przyszły osoby w bardzo różnym wieku, nawet 12-latki. Jednak ludziom się to spodobało, a ja byłam cała szczęśliwa.
Później udało się rozwinąć projekt i te spotkania trwały przez rok. Co miesiąc się spotykaliśmy – poza przerwą wakacyjną – właśnie w bibliotece. Rysowaliśmy na różne tematy – związane czy to ze świętami, czy to ze szkołą, czy nawet z premierą jakiegoś filmu. Zawiązała się mała, fajna społeczność. Na końcu wydaliśmy zina, więc została po tym namacalna pamiątka. Mam nadzieję, że do formuły Komiksowego Okrągłego Stołu w Biblioteki Elbląskiej jeszcze wrócę.
– Tak, zaczęło się od Biblioteki Elbląskiej. Pierwsze warsztaty poprowadziłam, by sprawdzić, czy będę w stanie jakoś poprowadzić uczestników. Okazało się, że tak. Potem zaczęły się zgłaszać do mnie również inne miejsca, które widziały, co powstaje na takich warsztatach i z jakim odbiorem to się spotyka. Więc prowadziłam je – i we Wrocławiu, i w Warszawie… Niestety w związku z pandemią warsztaty musiały zostać zawieszone. Ale z drugiej strony miałam też czas, by się skupić na rozwijaniu własnych umiejętności rysunkowych. Mam nadzieję, że wrócę do tych warsztatów „bigger, better, faster, stronger”.
– Prowadziłaś potem komiksowe warsztaty w Warszawie… Czyli wszystko zaczęło się od Komiksowego Okrągłego Stołu?
– Tak, zaczęło się od Biblioteki Elbląskiej. Pierwsze warsztaty poprowadziłam, by sprawdzić, czy będę w stanie jakoś poprowadzić uczestników. Okazało się, że tak. Potem zaczęły się zgłaszać do mnie również inne miejsca, które widziały, co powstaje na takich warsztatach i z jakim odbiorem to się spotyka. Więc prowadziłam je – i we Wrocławiu, i w Warszawie… Niestety w związku z pandemią warsztaty musiały zostać zawieszone. Ale z drugiej strony miałam też czas, by się skupić na rozwijaniu własnych umiejętności rysunkowych. Mam nadzieję, że wrócę do tych warsztatów „bigger, better, faster, stronger”.
Nie ukrywam też, że ostatnio pochłonęła mnie i praca, i pisanie doktoratu, co, jak wiadomo, bywa taką „neverending story”. Teraz czekam na moment, kiedy się wyswobodzę z tych obowiązków.
– Wspominałaś wcześniej, na jaki temat piszesz doktorat. Na czym dokładnie polega twoja praca badawcza?
– Piszę o komiksie i muzyce popularnej w Serbii, a dokładniej o dyskursie artystycznym i roli artystów w kontekście społeczno-politycznym rozpadu Jugosławii. Zajmuję się okresem od 1991 do 2001 roku. Muzyka i komiks to dwa bardzo szerokie tematy, ale jednocześnie w Serbii one się ze sobą zazębiają – więc tam kultura undergroundu (twórczość alternatywna przełamująca rozmaite tabu estetyczne, społeczne, obyczajowe czy polityczne – przyp. red.) jest niesamowicie bogata, czerpiąca zarówno z wpływów wschodnich, jak i zachodnich. Dla mnie jest to piękna fuzja rozmaitych rzeczy.
W czasie studiów doktoranckich dwa razy wyjechałam na pół roku do Belgradu, żeby tam zamieszkać, spotykać się z artystami, gromadzić materiały. Wybrałam akurat taki temat, gdzie materiały nie były zbytnio dostępne, w związku z czym musiałam sobie powydeptywać ścieżki. Poznałam artystów, którzy do dzisiaj są dla mnie ogromną inspiracją, i na różne sposoby pozyskiwałam to, co się zachowało w ich archiwach z lat 90. Najczęściej były to ziny odbijane na powielaczach, które nie trafiały do bibliotek, tylko są w różnych prywatnych kolekcjach albo w co lepszych sklepach z komiksami, jeżeli się wie, jak zagadać sprzedawcę.
Z drugiej strony miałam też styczność z gwiazdami rocka, które w latach 90. były aktywne i angażowały się w komentowanie niezbyt bajkowej rzeczywistości społeczno-politycznej – związanej z izolacją Serbii, traumą wojenną, później z bombardowaniem.
Poza tym wiadomo, zwykłe obowiązki doktoranckie, czyli prowadzenie zajęć dla studentów – ja się zajmowałam antropologią społeczną i socjologią ruchów społecznych – więc to jest zbieżne z moimi zainteresowaniami. W tej chwili studia doktoranckie formalnie są już za mną, teraz skupiam się tylko na pisaniu.
– Skąd się wzięło u ciebie zainteresowanie Serbią i Bałkanami?
– Być może ma na to jakiś wpływ fakt, że pierwszą rzeczą, którą pamiętam z telewizji, były wiadomości z roku 1999, kiedy Serbia była bombardowana w związku z konfliktem w Kosowie. Oczywiście wtedy lat miałam niewiele, rozumiałam jeszcze mniej i miałam tylko poczucie, że blisko nas dzieje się coś strasznego.
Później to zainteresowanie wróciło na studiach, jak byłam na licencjacie z socjologii. Trochę miała na to wpływ literatura bałkańska, którą łowiłam po drodze i coraz bardziej mnie intrygowała. A trochę chęć zrobienia sobie gap year i wyjechania gdzieś na rok. Nie udało się tego do końca skoordynować, ponieważ skończyłam licencjat, a wyjazd, który miałam wtedy zaplanowany, nie wypalił. W ten sposób wylądowałam na filologii bałkańskiej ze specjalizacją albańsko-serbską i studiowałam tam przez rok. Po pierwszym roku wcześniej planowany wyjazd już wypalił, w związku z czym wzięłam dziekankę, wyjechałam do Czarnogóry i uczyłam się języka w praktyce – co wyszło mi całkiem nieźle.
W międzyczasie stwierdziłam, że filologia jako nauka nie jest dla mnie, ale jak najbardziej interesują mnie wszelkie aspekty kulturoznawcze i historia Bałkanów. Potem uznałam, że chcę to połączyć i wróciłam na socjologię, by z socjologicznego punktu widzenia zajmować się Bałkanami.
A dlaczego Serbia? To nie jest to miejscówka turystyczna numer jeden, ale sporo słyszałam o niej wcześniej i chciałam zobaczyć, co jest po drugiej stronie. Miałam świadomość, że bardzo często Serbię wskazuje się za winną wydarzeń z lat 90. Bardzo ciekawiło mnie, czy w tamtych latach poza izolacją i wojną działo się coś jeszcze – jak wyglądał podział społeczeństwa w czasie tak ogromnego kryzysu – i przepadłam.
Jednocześnie nie zaliczyłam takiego typowego zainteresowania Serbią pod tytułem festiwal trębaczy w Gučy i muzyka folkowa. Oczywiście w Gučy byłam, ale nie podzielam entuzjazmu z wielu względów. Jest nawet dostępny mój fotoesej na stronie Przeglądu Socjologii Jakościowej, który nazywa się „Super-Serbskość. Sprzedam” – dostałam za niego wyróżnienie w konkursie na fotoesej roku.
Bałkany są bardzo zróżnicowane, dlatego nie do końca wierzę, że ktoś może być ekspertem od każdego ich zakątka – może poza Marią Todorovą. Więc skupiłam się z jednej strony na Serbii, z drugiej na aspekcie kultury undergroundowej, ponieważ sceny w krajach byłej Jugosławii się przenikały, w związku z czym trudno mówić o całkowitej izolacji sceny serbskiej. Ale bardzo zainteresował mnie fenomen kultury undergroundowej, która wykluwała się w czasie izolacji i tego, w jaki sposób ludzie wcześniej niezwiązani ze sceną komiksową stawali się artystami i często są nimi do dzisiaj.
– Wcześniej wrzucałam swoje gryzmoły na Facebooka – oglądali to znajomi. Parę osób powiedziało: „załóż sobie fanpage”. Nie podchodziłam do tego w poważny sposób, ale uznałam: „dobra, może to i lepszy patent, żeby mieć gdzie wrzucać to, co gryzdam”. Powstało to bodajże w roku 2018. Na początku po prostu wrzucałam, jak mnie coś wkurzyło i brałam trochę odwet na świecie przez obśmianie go w komiksie.
Bałkany są bardzo zróżnicowane, dlatego nie do końca wierzę, że ktoś może być ekspertem od każdego ich zakątka – może poza Marią Todorovą. Więc skupiłam się z jednej strony na Serbii, z drugiej na aspekcie kultury undergroundowej, ponieważ sceny w krajach byłej Jugosławii się przenikały, w związku z czym trudno mówić o całkowitej izolacji sceny serbskiej. Ale bardzo zainteresował mnie fenomen kultury undergroundowej, która wykluwała się w czasie izolacji i tego, w jaki sposób ludzie wcześniej niezwiązani ze sceną komiksową stawali się artystami i często są nimi do dzisiaj.
– Wracając do komiksów – prowadzisz własny fanpage Tala Gryzda, na którym umieszczasz swoje komiksy.
– Wcześniej wrzucałam swoje gryzmoły na Facebooka – oglądali to znajomi. Parę osób powiedziało: „załóż sobie fanpage”. Nie podchodziłam do tego w poważny sposób, ale uznałam: „dobra, może to i lepszy patent, żeby mieć gdzie wrzucać to, co gryzdam”. Powstało to bodajże w roku 2018. Na początku po prostu wrzucałam, jak mnie coś wkurzyło i brałam trochę odwet na świecie przez obśmianie go w komiksie.
W okresie pandemii zaczęłam wrzucać już bardziej regularnie – teraz trochę fanpage jest w uśpieniu z tego względu, że pracuję nad innymi projektami, które nie są tylko krótkimi formami satyrycznymi. Będzie to opublikowane na papierze – na pewno się tym pochwalę.
Po jakimś czasie wrzuciłam kilka takich komiksów, które mówiąc kolokwialnie, zahulały. Nie wiem, jak, ale nagle pojawiły się gdzieś w internecie – komuś się spodobało i udostępnił. Okazało się, że na mojego fanpage trafiają nie tylko ludzie z grona moich znajomych. W ten sposób kiedyś wylądowałam nawet na Make Life Harder.
W gryzmołach poruszam trochę w satyryczny, ale chyba jednak bardziej gorzki sposób rzeczywistość, w której żyjemy. Wiadomo, w pandemii ona wszystkich gniotła. Ja akurat ten okres wykorzystywałam na to, żeby wycierać kolejne ołówki i markery w papier. Moje rysunki doczekały się publikacji w antologii „Pandemia 2020 – Antologia Komiksowa” wydanej przez Plaster Łódzki. Ale zdarzali się też hejterzy – jeżeli się rysuje na kontrowersyjne tematy, to trzeba się z tym liczyć.
– Często poruszasz w swoich komiksach tematy zaangażowane społecznie.
– Komiks jest świetnym narzędziem do tego, żeby obgadywać rzeczywistość i na nią reagować. Ja korzystam z takiej formy udzielania głosu, kiedy akurat nie zabieram go jako „poważna pani socjolożka”.
Niedługo po tym, jak założyłam fanpage, dołączyłam do projektu „Festiwalizacja wartości. Aksjonormatywne wymiary współczesnych festiwali muzycznych w Polsce” pod kierunkiem prof. Kuligowskiego z UAM-u. I ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że on też widział w sieci moje rysunki i poprosił, żebym jeżdżąc na festiwale, poza badawczą robotą terenową, rysowała swoje obserwacje w formie komiksów. Najpierw miałam to zrobić eksperymentalnie przy pierwszym wyjeździe, ale na tyle mu się to spodobało, że rysowałam później regularnie przez trzy lata komiksy z każdego wyjazdu. We wrześniu lub październiku będzie premiera książki, która jest efektem tego projektu – tam, poza tekstami poświęconymi festiwalom muzycznym, będą też moje ilustracje.
– Twoje komiksy doczekały się nawet wystawy w Pracowni VZORY w Poznaniu.
– Tak, była w tym roku wystawa całej ekipy badawczej, a przede wszystkim Lii Dostlievy, która w naszym badaniu zajmowała się art based research – kiedy reszta ekipy rozmawiała z ludźmi, Lia namawiała ich, żeby dla niej rysowali, więc to był istotny komponent naszego badania. I ta wystawa składała się z rysunków, które zgromadziła Lia, z moich komiksów terenowych, rozmaitych artefaktów oraz moich zdjęć.
W pandemii, w 2021 roku, wysłałam swoje prace do instytutu RAI (Royal Anthropological Institute of Ireland and Great Britain), który wówczas organizował nabór prac z całego świata na wystawę antropologii wizualnej. Wysłałam im wtedy swoje rysunki z pierwszego naszego wyjazdu bez jakichś większych nadziei, lecz okazało się, że wybrane printy moich prac zostały wystawione w Wielkiej Brytanii, co było dla mnie dużym wyróżnieniem.
– A na ile jesteś rozpoznawalna w środowisku komiksowym?
– Więcej osób mnie raczej kojarzy z maltretowania tematu sceny serbskiej. W zeszłym roku na Komiksowej Warszawie poznałam Michała Słomkę z wydawnictwa Centrala, który był pierwszym wydawcą Aleksandra Zografa w Polsce. Zostałam przez niego zaproszona do czeskiego Brna na festiwal komiksowy, żeby tam opowiedzieć o scenie serbskiej. W tym roku mam nadzieję w Brnie zorganizować wystawę Wostokowi, na co się bardzo cieszę. Profesor Szyłak, który jest polskim badaczem komiksu, kiedyś napisał mi dedykację, że badanie komiksu to nisza w niszy. Uważam, że tę sztukę warto pokazywać, gdyż ma potencjał i można w niej zobaczyć więcej niż tylko rysunkowe kadry – jest to często dokument życia społecznego. Komiks nadal bywa niedoceniany – cieszę się, że to się zmienia, że rynek komiksowy się u nas rozrasta. Ale jeżeli chodzi o underground komiksowy, to jednak nie mamy aż takiej tradycji. Oczywiście jest Krzysztof Owedyk „Prosiak” i inni ziniarze, ale w porównaniu z Serbią to jest jeszcze bardzo mało. Liczę, że uda mi się przemycić trochę serbskich autorów do Polski i może nawet zdobyć dla nich nową publiczność.
– Na koniec chciałabym zapytać, jakie komiksy lubisz czytać i co polecasz?
– Przede wszystkim lubię tematykę społeczno-polityczną, obyczajową, reportaże komiksowe. Lubię też komiksy historyczne, ale tylko pod warunkiem, że to nie jest dydaktyka historyczna, tylko rzeczywiście ciekawe ujęcie tematu – jak np. w trylogii „Berlin” Jasona Lutesa. Ostatnio się zachwyciłam „Zasadą trójek” Toma Spella. Kocham reportaże komiksowe Joe Sacco z Palestyny, Bośni, Kanady… Z drugiej strony bardzo lubię estetykę Borisa Stanicia, którego w Polsce się ukazał „Radosav. Poranna mgła”. Staram się też mieć oko na to, co robią nasze rodzime autorki. Ostatnio Aleksandra Herzyk wydała „Wolność albo śmierć” o rewolucji francuskiej. Bardzo lubię też ziny Ani Krztoń. Tak więc biblioteczka nieubłaganie przypomina mi, że moje mieszkanie nie jest z gumy (śmiech). Rynek komiksowy w Polsce to od dawna nie jest tylko superbohaterszczyzna, a to, że ktoś wydaje komiksy w formie zinów, wcale nie znaczy, że ma mało do powiedzenia – często jest wręcz odwrotnie i można wśród nich zobaczyć, jak rodzi się perełka.
Prace Tali znajdziesz tutaj.
Rozmawiała Agata Tupaj
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez