Kobiety niepodległości. Walczyły o nią nie tylko orężem

2022-11-11 14:00:00(ost. akt: 2022-11-10 12:16:38)
Aleksandra i Józef Piłsudscy z córkami: Wandą i Jadwigą

Aleksandra i Józef Piłsudscy z córkami: Wandą i Jadwigą

Autor zdjęcia: Domena publiczna, Wikipedia

Historię piszą zwycięzcy i, nie ma co się oszukiwać, robią to męską ręką. Pewnie dlatego niektórym zdarza się zapominać, że nie ma niepodległości bez kobiet. A te, o których chcemy przypomnieć, tę niepodległość mają... w sobie. Walczyły o nią nie tylko orężem.

Piłsudski, Piłsudskie i inne kobiety


Gdyby odzyskana przez Polskę w 1918 roku niepodległość miała mieć twarz, to pewnie dla wielu osób byłaby to twarz Józefa Piłsudskiego. Warto jednak pamiętać, że w różnych okresach życia (zarówno prywatnego, jak i publicznego) u jego boku nie tylko stały, ale i dzielnie go wspierały dwie kobiety, jego żony: Maria i Aleksandra. Ta pierwsza, zapamiętana jako „piękna pani” z PPS, o względy której Piłsudski walczył z Romanem Dmowskim, zapewniała mu ponoć względy socjalistów. I po wielokroć udowadniała, że bohaterstwo okazuje się nie tylko na polu walki. To dlatego milczała, kiedy ją przesłuchiwano i wtedy, kiedy kolportowała zakazane pisma, a od ich ciężaru gorset ranił jej ciało.
Aleksandra Piłsudska (z d. Szczerbińska), druga żona marszałka, dała z kolei wyraz swojej patriotycznej postawy, biorąc np. udział akcjach bojowych. Współtworzyła też Towarzystwo Opieki nad Więźniami Politycznymi. Po wybuchu I wojny światowej wstąpiła do Legionów Polskich, była też komendantką kurierek legionowych. Po rozwiązaniu oddziału działała w konspiracji. Przechowywała broń i przewoziła literaturę.
Piłsudski był ponoć świadomy tego, ile zawdzięcza kobietom, ale jego decyzje nie zawsze były tego dowodem. Historyk Kamil Janicki w wywiadzie, którego udzielił portalowi „Alateia”, przypomina niechlubne działania marszałka w stosunku do kobiet: „Wyrzucił je z armii, a wcześniej zamknął im drogę do związków strzeleckich, by – jak sam stwierdzi – nie ośmieszać swoich organizacji. Wcale też nie chciał zgodzić się na równouprawnienie kobiet. Twierdził, że te nie będą w stanie z niego skorzystać, że nie dojrzały do wolności. Dekret w tej spraw podpisał tylko dlatego, że postawiono go pod ścianą”.
Pod wspomnianą ścianą Piłsudski znalazł się m.in. za sprawą Marii Dulębianki. Dzisiaj najwięcej emocji w kontekście jej nazwiska wzbudza fakt, że przez dwie dekady była partnerką Marii Konopnickiej, ale to właśnie Dulębianka jest jedną z tych osób, które należy wspominać, gdy mowa o prawach wyborczych dla kobiet. Jej artystyczna dusza (była malarką) szła w parze z konsekwencją, a może i uporem. To te cechy, w połączeniu z poczuciem odpowiedzialności za naród, kazały jej m.in. wystartować — z sukcesem! — w wyborach do sejmu galicyjskiego z ramienia Komitetu Równouprawnienia Kobiet. Mandatu nie dostała. Bo była kobietą. Nie bała się głoszenia swoich niepopularnych poglądów. I dlatego zachęcała do współpracy z Ukraińcami, i w czynny sposób włączała się w obronę Lwowa. Nie zdążyła się nacieszyć prawami wyborczymi dla kobiet, choć walce o nie poświęciła znaczną część swojego życia. Zmarła w 1919 roku, a jej pogrzeb, tak jak i życie, stał się manifestacją polityczną.

Sercem i orężem


Kobiety o niepodległość walczyły nie tylko za czasów Piłsudskiego, ale i dużo wcześniej. Jedną z najbardziej rozpoznawalnych uczestniczek powstania listopadowego i — właściwie patriotyczną legendą na miarę Joanny d'Arc — była Emilia Plater. Do walki narodowowyzwoleńczej stanęła w męskim stroju i z obciętymi włosami. To ona, wspólnie z przyjaciółką Marią Prószyńską, stworzyła kilkusetosobowy powstańczy oddział. Później na polu walk poznała i inną towarzyszkę broni, Marię Raszanowiczównę.
Bohaterską postawę Emilii docenił m.in. gen. Dezydery Chłapowski, który przyznał jej honorowy stopień kapitana, a potem i dowództwo 1. kompanii 1. Pułku Piechoty Litewskiej. Adam Mickiewicz, upamiętniając ją w swoim wierszu, przyznawał: „Wódz to był wielkiej mocy i sławy”.

Swoją „wielką moc” kobiety okazywały, włączając się w walkę na różne sposoby. Były na przykład łączniczkami, jak Anna Giedrojć, która do powstania styczniowego poszła... za swoimi braćmi. Tajemnicza fotografia łączniczki Zygmunta Sierakowskiego pojawiła się w Muzeum Warmii i Mazur za sprawą rodziny przybyłej z Wilna do Olsztyna po II wojnie światowej. Pisaliśmy o historii jej fotografii kilka lat temu w "Gazecie Olsztyńskiej". Bratanek Anny wspominał ciotkę: „przeżyła wszystko i doczekała się wymarzonej chwili oglądania odrodzonej ojczyzny”.

Zaangażowanie kobiet było bardziej różnorodne niż to, które im się czasem przypisuje. Nie były wyłącznie pielęgniarkami i sanitariuszkami opatrującymi obolałe od walk męskie ciała. W walce o wolność ojczyzny kobiety gotowe były przybrać każdą rolę, nawet męską, bo wspomnieć można choćby o Wandzie Gertz, która w Legionach Polskich pojawiła się jako Kazimierz Żuchowicz.
Nie wszystkie kobiety, tak jak i nie wszyscy mężczyźni, chwytali za broń, kiedy przychodził czas na walkę. Nie oznacza to jednak, że nie toczyły swoich bitew. Niektóre z wpływowych kobiet wykorzystywały na przykład swoją pozycję, by mówić o problemach, z jakimi borykają się rodacy pod zaborami, a ich głos docierał w różne zakątki świata.
Tak było choćby w przypadku Heleny Modrzejewskiej, światowej sławy aktorki, która na Kongresie Kobiet w Chicago w 1893 r. wygłosiła przemówienie o silnym zabarwieniu patriotycznym, i, co za tym idzie, równie silnym przesłaniu antycarskim. Wiele tym ryzykowała. Konsekwencje przyszły niemal natychmiast, bo odmówiono jej prawa wjazdu do Rosji.
Czasem bronią w rękach kobiet stawało się pióro. Jego ostrze bywało wymierzone w niesprawiedliwość społeczną czy postawę zaborców, a to nie tylko budowało wspólnotę, ale i uwrażliwiało. Twórczość Marii Konopnickiej, skierowana często do najmłodszych, miała służyć nie tylko „pokrzepieniu serc”, ale i ocaleniu od zapomnienia. Eliza Orzeszkowa występowała z kolei w obronie równouprawnienia kobiet i mężczyzn, widząc w tym szansę na odbudowę ojczyzny. Polacy, niezależnie od płci, mieli być równie dobrze wykształceni i równie dobrze wykonywać swoją pracę, w której powinni być też podobnie traktowani.

Helena Modrzejewska

Za wolność naszą


Także u nas, na Warmii, walczono o to, by nie tracić wiary w odbudowę Polski. Dzisiaj dobrze wiemy, że to ogromnemu zaangażowaniu kobiet, nie zawsze docenianemu przez współczesnych im ludzi, zawdzięczamy przetrwanie ducha polskości. W książce Jana Gancewskiego i Kingi Lisowskiej pt. „Rola kobiet na Warmii i Mazurach (XIX w. – pierwsza połowa XX w.)” znalazły się wywiady z kobietami, które opowiedziały m.in. o tym, jakie miejsce w obowiązku wychowawczym zajmowały kwestie związane z zachowaniem tradycji, historii, kultury polskiej oraz języka polskiego. Okazuje się, że dbanie o to było istotnym elementem matczynych obowiązków. I nie chodziło o wielkie słowa, ale o naukę polskich wierszy, pacierza, rozmowy o bohaterach narodowych.

Wiele kobiet pozostaje więc dzisiaj bezimiennymi bohaterkami swoich czasów, a to one wychowywały najmłodsze pokolenia Polaków (świadomych swojego pochodzenia) nie tylko w rodzinnych domach, ale i szkołach.

Niektóre z nich jednak, tak jak np. poetka Maria Zientara-Malewska, doczekały się uznania. Działaczka społeczna opowiadała się za polskością Warmii i upamiętniała jej folklor w swojej twórczości.
Zanim skończyła się na dobre wojenna zawierucha, w którą zaplątani zostali m.in. bracia Pieniężni, to zaangażowanie ich matki, Joanny, pozwoliło z kolei na przetrwanie „Gazety Olsztyńskiej”. W 1919 roku Pieniężna została też olsztyńską radną, włączyła się w prace komitetu plebiscytowego, założyła Towarzystwo Kobiet Polskich. Także inna kobieta z rodziny Pieniężnych, Wanda, odegrała ważną rolę w historii regionu, wspierając np. działanie biura plebiscytowego, a później jako posłanka, dbając o interesy swojej małej ojczyzny. Emilia Sukertowa-Biedrawina pisała o niej, że „płomienne serce jej, przepojone poczuciem obywatelskim i obowiązkiem pracy, przywiązuje się do Warmii, zespala się z jej ludem”.

Było też u nas wiele kobiet, które swoją codziennością służyły Polsce i jej sprawom. Jak żona Franciszka Barcza, Helena, która specjalnie dla męża zrobiła kurs prawa jazdy. Dzięki temu mogła go wozić na spotkania z Polakami. A wyczyn to był nie byle jaki, bo zdarzało się, że musiała uciekać przed kamieniami.

Władysława Knosalina (1908-1997) była legendą Olsztyna, do którego przyjechała do Olsztyna 11 listopada 1935 roku, zostając nauczycielką w szkole mieszczącej się w Domu Polskim. Mimo że wówczas była jedyną kobietą w warmińskim oddziale Towarzystwie Nauczycieli Polskich w Niemczech, podjęła się przeprowadzenia lekcji otwartej na rejonowej konferencji metodycznej w 1937 roku w Olsztynie na temat granic Rzeszy Niemieckiej. Wywiązała się dobrze z zadania, zyskała uznanie w oczach kolegów.
Młoda nauczycielka pracowała nie tylko w szkole (jej specjalnością była geografia), lecz angażowała się w inne polskie przedsięwzięcia: teatrzyk, harcerstwo. Jej mężem został w 1939 roku Ryszard Knosała, nauczyciel z Chaberkowa. Władysława 9 kwietnia 1940 roku urodziła córkę Zofię. Dziecko, którego nigdy nie zobaczył ojciec, zmarło w 1943 roku. Mąż Władysławy, Ryszard Knosała, zmarł na tyfus w niemieckim obozie w Dachau w lutym 1945 roku. Jak pisała Władysława Knosalina w swoich wspomnieniach "cena Ojczyzny jest wysoka, wyższa nad życie".

Władysława Knosalina

Solidarność kobiet to nie historia


Polacy o niepodległość upominali się jeszcze przez wiele lat po 11 listopada 1918 roku. Bo na prawdziwą wolność przyszło nam czekać do 1989 roku. Zanim jednak przyszły pierwsze wybory, ważne była postawa kobiet Solidarności.
Zaczęło się, symbolicznie, od Anny Walentynowicz. Przez lata narażała się towarzyszom na różne sposoby. A to chciała wiedzieć, co się stało z pieniędzmi z funduszu zapomogowego, a to przygotowywała posiłki protestującym. W końcu się doigrała. Zwolniono ją z pracy. A kiedy po trzech dniach strajków Lech Wałęsa wynegocjował jej powrót do pracy i podwyżki dla pracowników, protesty miały ucichnąć. Nie ucichły jednak kobiety. Dzięki namowom Anny Walentynowicz, Aliny Pienkowskiej, Ewy Ossowskiej i Henryki Krzywonos (źródła nie są zgodne, czy była tam Krzywonos czy Ossowska), stoczniowcy nie wrócili do pracy.
Sama Walentynowicz po wprowadzeniu stanu wojennego, trafiła m.in. do Gołdapi. Przebywała tu w odosobnieniu na początku 1982 roku. Jak skończyły się strajki, wszyscy wiemy. Ten „tramwaj” dalej nie pojechał, a koniec komunizmu obwieściła kilka lat później w telewizji Joanna Szczepkowska. I tylko szkoda, że potrzeba było niemal kolejnych trzech dekadach, by częściej zaczęto mówić o roli, jaką kobiety odegrały w Solidarności.

Zawsze niepodległe


Jeśli jest coś, co łączy wszystkie polskie noblistki, to niezależność i właśnie ta, metaforycznie rozumiana, niepodległość, którą mają w sobie.

Maria Skłodowska-Curie, która przez niemal całe dorosłe życie mieszkała we Francji, sprawę polskiej niepodległości traktowała bardzo poważnie. Po skończonych na Sorbonie studiach próbowała znaleźć pracę w Polsce.



Chciała wrócić, ale nie miała ku temu szans. Władze Uniwersytetu Jagiellońskiego nie widziały dla niej miejsca. O kraju nie zapomniała. I nie chodzi tylko o to, że wynaleziony przez nią pierwiastek został nazwany na cześć jej ojczyzny — polon. Okazuje się bowiem, że rodzimych naukowców wspierała, przysyłając im dość regularnie doniesienia z postępów prac. W ten sposób polscy uczeni mogli być na bieżąco z tym, co działo się w światowej fizyce. To ona też zdobyła dla Polski gram odkrytego przez siebie radu i przekazała go w 1932 roku otwartemu właśnie Instytutowi Radowemu w Warszawie.

W czasie wojny, narażając swoje życie, razem z córką tworzyła mobilne punkty rentgenowskie. Przyznawała, że nie mogąc nic zrobić dla swojej ojczyzny, zaangażuje się w sprawy ojczyzny przybranej. Jej praca przyczyniła się do uratowania zdrowia wielu żołnierzy.

Wisława Szymborska po otrzymaniu Nobla musiała ponosić odpowiedzialność za swój ideologiczny i artystyczny romans z komunizmem. Błędów się nie wypierała. Być może właśnie dlatego, że przyznawała sobie prawo do myślenia. Choćby to myślenie miało być obarczone naiwnością i pomysłami, z którymi później nie chciała mieć nic wspólnego: „sposób, w jaki wtedy chciałam zbawiać ludzkość, okazał się najfałszywszy na świecie” — powiedziała w jednym z wywiadów.
Noblistka Olga Tokarczuk również ma w sobie ten pierwiastek wolności, który rozwiązuje jej usta, kiedy dzieje się coś, z czym się nie zgadza. Krytyczne nastawienie do świata nie idzie jednak w parze z tzw. krytykanctwem. Autorka odnajduje w naszej kulturze to, co swoiste i to, co uniwersalne. I nie daje się włączyć do żadnego chóru. Bycie solistką wychodzi jej dobrze.

Daria Bruszewska-Przytuła, bb