Elbląg: Aleksandra Pietkun zaprezentuje swoje prace w Galerii na Wyspie. Wernisaż już w marcu [ROZMOWA]

2023-02-18 18:25:18(ost. akt: 2023-02-18 12:34:01)
Prace artystki są inspirowane sztuką azjatycką. Będzie je można obejrzeć w Galerii na Wyspie już od 16 marca

Prace artystki są inspirowane sztuką azjatycką. Będzie je można obejrzeć w Galerii na Wyspie już od 16 marca

Autor zdjęcia: Marcin Mongiałło

Sztuka jest jak matka – jest otwarta na różne propozycje ze strony swego dziecka artysty. Jest motywująca, by szukać oraz inspirować, jest empatyczna – nie trzeba z nią rozmawiać, wystarczy, że spojrzy na prace z różnych dziedzin i już wie, co dziecko chciało przekazać – podkreśla młoda elbląska artystka Aleksandra Pietkun.
Powoli odliczamy dni do wernisażu prac Aleksandry Pietkun, która opanowała rzadko stosowaną technikę malowania tuszem. Już w marcu w naszej Galerii na Wyspie będziecie mieli możliwość podziwiać wspaniałe grafiki utalentowanej artystki – zapowiada Młodzieżowy Dom Kultury w Elblągu.

Aleksandra Pietkun ma 22 lata i jest absolwentką Liceum Sztuk Plastycznych w Gronowie Górnym specjalizacji intermedia. W rozmowie z Dziennikiem Elbląskim dzieli się swoimi inspiracjami, marzeniami i pasją.

– Czy mogłabyś opowiedzieć coś więcej o wernisażu, który wkrótce się odbędzie?
– Wernisaż jest planowany na 16 marca. Na tym wernisażu będą wyłącznie moje prace inspirowane kulturą azjatycką. Jeśli chodzi o temat tych obrazów, zainspirował mnie do tego pewien artysta – Xu Beihong, który bardzo lubił łączyć różne techniki malowania tuszem, który nie pozostawiał nieodwracalnych błędów pociągnięcia pędzla. Często w swoich pracach podejmował tematykę zwierząt – jego szczególnie popularnymi obrazami są konie. Gdy byłam w ostatniej klasie liceum plastycznego i przygotowywałam się do dyplomu, podjęłam się malowania tuszem, tylko zamiast zrobić to w tradycyjnym stylu azjatyckim, zdecydowała się zrobić to ze swojej perspektywy, dodać więcej realizmu. Podjęłam się tematu „Koty”, nie tylko dlatego, że w kulturze azjatyckiej koty są popularne – w mojej dawnej szkole młodsi oraz starsi znajomi uwielbiali małych domowników, robiąc różne graffiti czy inne prace artystyczne z nimi w rolach głównych.

– Na czym dokładnie polega technika malowania tuszem, którą stosujesz? To prawda, że mało osób tworzy w ten sposób?
– Jestem samoukiem. Malowania tuszem uczyłam się sama, bo w „Plastyku” częściej uczą opanowania techniki akrylowej, czasami malowania farbami olejnymi. Jednak akryl jest taką podstawą w nauce malarskiej, gdyż prace najszybciej schną, wystarczy poczekać 3-5 min i można dodawać kolejne warstwy malarskie. Tak jak większość moich kolegów i koleżanek wybrała technikę akrylową, ja wybrałam technikę tuszu – wynikało to z inspiracji chińskim malarzem, o którym wcześniej wspomniałam oraz innymi pracami, których autorów raczej już nie poznamy, w związku z ich anonimowością.

Nie jest tak łatwo malować tuszem. Jak wspomniałam wcześniej, nieodpowiednie pociągnięcie pędzla pozostaje nieodwracalne. Oczywiście można użyć białego akrylu, gwaszu czy inną mocno kryjącą warstwę, ale to już nie będzie ten sam efekt.

Trzeba najpierw wyrobić cierpliwość, wyćwiczyć rękę, by współpracowała z pędzlem kaligraficznym, który jest lekki i precyzyjny. Trzeba też wypracować spojrzenie, by wyłapać na zdjęciu, jak np. mniej więcej układa się futro zwierzęcia i jak pada cień – wtedy można malować.

Oczywiście tusz nie pozostaje w jednym kolorze, czyli czerni, można stosować tusz biały lub kolorowy – lubię czasami mieszać, by obrazy wyrażały uczucie wewnętrzne, jak i budziły podziw zewnętrzny. Aczkolwiek w kulturze azjatyckiej czarny tusz był bardziej popularny niż kolorowy.

Fot. Marcin Mongiallo


– A jak długo zajmuje namalowanie jednego obrazu tuszem? Czy to trwa dłużej niż w przypadku innych farb?
– Jeśli chodzi o tusze, to zależy już od osoby. Z początku obraz A3 czy A4 zajmował mi 5-6 godzin, a teraz już 3-4 godziny. Ale to zależy od dnia oraz natchnienia, jakie trafi mi się zdjęcie czy model, z iloma detalami oraz na ile tusz ze mną współpracuje. Czasem się zdarzy, że nic nie wychodzi, ale nikt z nas nie jest doskonały, uczymy się na błędach, aby więcej ich nie powtarzać.

– W jakich jeszcze technikach, oprócz malowania tuszem, lubisz tworzyć?
– Kiedyś bardzo często rysowałam ołówkiem – to podstawa każdego początkującego plastyka czy też artysty. Przy rysowaniu portretu zawsze miałam bardzo delikatną kreskę, czyli tak jakbym stosowała twardy ołówek H czy H2, a nawet F, mimo że rysowałam HB, czyli takim nie za twardym ani za miękkim. Nigdy nie umiałam tak naprawdę mocno pociągać kreski – gdy tak robiłam, szkic był do wyrzucenia.

Najbardziej nielubiana przeze mnie technika to rysowanie węglem, ponieważ można nim bardzo łatwo otrzeć kartkę, pozostawiając smugi. Może daje to jakiś urok artystyczny, ale nie wpada to w moje gusta. Jednak szanuję tych, którzy posługują się węglem – jeśli tak jest, to tworzą piękne dzieła, bo w każdym dziele jest cząstka naszej duszy, tak jak przy moich pracach tuszowych – tusz jest moim żywiołem.

Ewentualnie od czasu do czasu maluję farbami olejnymi, tylko problem z nimi jest taki, że malowanie olejnymi trwa dłużej. To jest po części zaletą oraz wadą. Gdy dłużej schnie, można mieszać farby bez pośpiechu oraz pocieniować. Ale olej wysycha przynajmniej tydzień, czyli najdłużej ze wszystkich farb, jakie znam.

– Powiedziałaś, że chodzisz do Liceum Plastycznego. Jak wrażenia?
– Chodziłam – jestem absolwentką z rocznika 2000. Do „Plastyka” po gimnazjum chodziło się przez 4 lata, a teraz, po podstawówce, przez 5 lat. W tej szkole są bardzo duże wymagania plastyczne. Nie chcę zniechęcać, ale tam większość uczniów może siedzieć praktycznie od 8:00 do nawet 16:00 czy 17:00. Jest dużo przedmiotów do zaliczenia na początku szkoły, lecz najważniejsze są języki, matematyka oraz oczywiście artystyczne zajęcia.

Gdy byłam w drugiej klasie, wybrałam specjalizację intermedia, gdzie były m.in. zajęcia z fotografii. Kiedyś robiłam animacje poklatkowe, najczęściej z papieru. Zamiast kukiełek czy LEGO, wycinałam postacie z kartek. Na dyplomie podjęłam się animacji poklatkowej, też inspirując się sztuką chińską – teatrem cieni.

Szkoła, a raczej niektórzy nauczyciele, z pasją przekazali mi barwne życie, dzięki czemu mogłam nabyć więcej wiedzy plastycznej oraz kulturowej, choć o Azji było bardzo mało, jednak to mnie zmotywowało do tego, by samej poszerzyć tę wiedzę.

Fot. Marcin Mongiallo


– Czyli sztuka azjatycka cały czas się u ciebie przewija – nie tylko w tuszu, ale też w innych technikach?
– Tak. Zawsze miałam wrażenie, że być może jestem trochę powiązana z Azją lub ich sztuka przemawia przeze mnie. Może to dlatego, że po części wierzę w reinkarnację – po narodzinach nic nie pamiętamy, ale w naszych duszach są zapisane nabyte umiejętności z przeszłości, które teraz mamy okazję przypomnieć i rozwinąć.

Dla niektórych może brzmieć to głupio, ale człowiek w coś musi wierzyć – jak dla mnie. Chociażby w siebie.

Zawsze chciałam wprowadzić kulturę azjatycką (Chiny, Korea, Japonia) do Polski, żeby pokazać, że jednak to nie są takie nudne kraje, jak nam – Europejczykom czy Amerykanom – się wydaje.

Teatr cieni z Chin jest, według mnie, bardzo ciekawy, ponieważ pobudza wyobraźnię oglądającego – np. jak bohater wygląda, będąc cieniową postacią, oraz co się dzieje dookoła, gdy nie ma efektów specjalnych. Jest to dla mnie piękny efekt. Przede wszystkim trzeba mieć naprawdę sprawną rękę, żeby nie uszkodzić tych papierowych postaci, gdyż są bardzo delikatne. Tak samo malowanie tuszem daje piękne efekty i jest dla mnie ciekawe, lecz też rzadko spotykane.

– A czy w Polsce są jeszcze jacyś artyści, którzy malują tuszem?
– W naszym mieście, w Elblągu, nie znam nikogo takiego, poza koleżanką, która hobbistycznie rysuje stalówką i jej kibicuję.
Będąc w liceum plastycznym, słyszałam, że byłam jedyną uczennicą, która wykonała tuszem zarówno dyplom, jak i inne prace. Co ciekawe, na początku stycznia odwiedziłam tę szkołę i się dowiedziałam, że jedna z nauczycielek na swoich lekcjach poruszyła temat posługiwania się tuszem. Miło wiedzieć, że wprowadziłam w tej szkole coś nowego.

– Jakimi jeszcze osiągnięciami artystycznymi możesz się pochwalić?
– Lubię nazywać siebie „widmem” – zawsze żyłam w cieniu i nie wychylałam się, ale to też z powodu dużych napięć, stresu oraz niepewności swoich umiejętności, przez duże wymagania ze strony liceum plastycznego, jeśli chodzi o przedmioty szkolne oraz zmaganie się z trudnościami, z którymi każdy człowiek się będzie stykać, jak przełamywanie siebie i stres, by wyjść na blasku życia. Jeśli chodzi o wybory szkolne, to niektórzy wybierali np. druk artystyczny, projektowanie czy też intermedia, którymi ja się zajmowałam. Ale w międzyczasie nadszedł okres pandemii, kiedy wszyscy musieli siedzieć przy komputerach. To był dla mnie najcięższy czas.

Proszę sobie wyobrazić robienie rzeźby w domu – według mnie to nie jest wykonalne. Musieliśmy robić prostsze rzeczy, głównie z papieru, jak np. origami – które, co ciekawe, również wywodzi się z Chin, lecz zostało bardziej rozwinięte w Japonii. Jeśli chodzi o intermedia w domu, to problem był taki, że nie każdy miał odpowiednie narzędzia, z których korzystaliśmy w szkole. W związku z tym pandemia przeszkodziła nam robić wystawy czy konkursy. Więc takich osiągnięć w szkole nie mam poza dyplomem i poza tym, że wprowadziłam technikę malowania tuszem. Jeśli mowa o osiągnięciach poza szkołą, to dla mnie jest to to, że się rozwijam i będę miała wernisaż.

Fot. Marcin Mongiallo


– Dlaczego postanowiłaś zajmować się sztuką? Jak to się u ciebie zaczęło?
– Sztuka jest jak matka – jest otwarta na różne propozycje ze strony swego dziecka artysty. Jest motywująca, by szukać oraz inspirować, jest empatyczna – nie trzeba z nią rozmawiać, wystarczy, że spojrzy się na prace z różnych dziedzin i już się wie, co dziecko chciało przekazać. Jestem jej takim dzieckiem, dzięki niej zaczęłam rozwijać się na różne sposoby, zamiast mówić, co widzę oraz czuję, to przelewam to na papier, malując czy rysując. I raczej pozostanę w tej dziedzinie.

– Jakie masz marzenia?
– Chciałabym wyrażać siebie również poprzez tworzenie kreacji modowych czy tatuowanie. Uważam też, że również sam człowiek jest sztuką, prezentując siebie poprzez swój ubiór czy tatuaże. Choć moja ręka nie została stworzona do tego, by szyć – mimo że mam różne wizje, to szyć nie potrafię. Ale pewnie, jak się uprę, to się tego nauczę – bo człowiek uparty jest zdolny, by praktycznie wszystko osiągnąć, trzeba tylko chcieć.

Zawsze chciałam też tworzyć krótkie filmy, takie jak np. animacja poklatkowa cieni, którą zrobiłam z pasją i jest króciutka. Nie jest to takie ważne dla mnie, ale też może do tego kiedyś wrócę.

– A jakie masz najbliższe plany twórcze, poza tą wystawą?
– Staram się raczej żyć teraźniejszością. Problem jest taki, że każdy z nas potrafi planować, ale coś później nam przeszkodzi i odkładamy wtedy plany na bok albo wcale do nich nie wracamy. Skupiam się na obrazach, bo jeśli dołożę sobie więcej zajęć, to się rozpraszam. A jak będzie w przyszłości? Wolę zakładać, że dobrze, a nawet jeszcze lepiej.

– Czy masz jakichś ulubionych artystów? Jakie obrazy lubisz oglądać jako odbiorca sztuki? Jacy artyści cię inspirują?
– Jak wymieniłam na początku, inspiruje mnie Xu Beihong, ale i też Caravaggio. Pamiętam, że zrobiłam dyplom na historii sztuki na temat tego włoskiego malarza. Caravaggio zainspirował mnie zarówno swoją kontrowersją, jak i techniką malowania farbami olejnymi – szczególnie jego dziedziną było cieniowanie, dzięki czemu postacie w obrazach są uwypuklone oraz ciemne. A dlaczego był kontrowersyjny? Ponieważ często tworzył obrazy w taki sposób, że wzbudzał kłótnie u ludzi wierzących. On sam był wierzący, tylko nie stawiał Pana Jezusa jako najważniejszej postaci w obrazie, tak jak to robiono w czasach średniowiecznych, lecz skupiał się też na uczniach, którzy również byli ważnymi postaciami i gdyby nie oni, to prawdopodobnie nikt by nie słyszał o Panie Jezusie ani o jego przekazach. I jest w tym dużo prawdy. Wybrałam tego artystę też dlatego, że z charakteru był szczery wobec siebie, ale i nerwowy. Potrafił być bardzo cierpliwy, ale jak ktoś np. zniszczył jego dzieło, to nie było przebacz.

– Na koniec zapytam, czym się zajmujesz na co dzień?
– Sztuką. Staram się w wolnych chwilach rozwijać swoje umiejętności plastyczne i dążyć do realizacji swoich marzeń. Dodatkowo hobbystycznie od czasu do czasu piszę książkę, bo uwielbiam pisać opowiadania. Nie wiem, czy uda mi się ją kiedyś wydać, jednak mam nadzieję, że do tego dojdzie.

Pewien człowiek z Chin, Deshun Wang, również niesamowicie mnie inspiruje. Kiedyś powiedział, że w wieku 20 lat zaczął pracować w teatrze, w wieku 30 lat zaczął uczyć się angielskiego, a w wieku 40 lat zaczął chodzić na siłownię, by stać się modelem. Inspiruje tym, że wiek nie stanowi żadnego ograniczenia, ograniczenia mamy tylko w naszych głowach i jak człowiek chce, to jest zdolny do wszystkiego.

Ciało będzie się starzeć, lecz nasze dusze zawsze będą młode – by nie stracić temperamentu, wystarczy tylko o nie zadbać tym co, lubimy i daje nam sens życia.

Rozmawiała Agata Tupaj