Święty Gaj: To tutaj zginął św. Wojciech, patron Polski
2023-04-22 10:43:08(ost. akt: 2023-04-22 10:51:19)
Uroczystość św. Wojciecha — głównego patrona Polski — obchodzimy co roku 23 kwietnia. Przypominamy historię pierwszego polskiego świętego, który zginął śmiercią męczeńską z rąk Prusów w podelbląskim Świętym Gaju.
Podzielił majątek na cztery części
Svatý Vojtěch, czyli nasz św. Wojciech, urodził się w Czechach. Pochodził z możnego rodu i miał zostać rycerzem. Stąd i imię „Woietech”, czyli „radość wojów”. Zachorował jednak i rodzice postanowili, że jeżeli przeżyje, to poświęcą go Bogu. I tak się stało. Kiedy podrósł, przez kilka lat uczył się na księdza. Nie miał jeszcze trzydziestki, kiedy został biskupem Pragi. Wtedy cały majątek kościelny podzielił na 4 części: pierwszą przeznaczył na potrzeby kościoła i jego ozdobę, drugą przekazał kanonikom, trzecią rozdał ubogim, czwartą zatrzymał dla siebie.
Nie dane mu jednak było głosić Słowa Bożego wśród rodaków. Pobożnemu biskupowi trudno było znaleźć wspólny język z mieszkańcami Pragi, którzy tkwili jeszcze mocno w pogańskich przesądach. Na dodatek jego ród wszedł w konflikt z księciem Bolesławem II Pobożnym.
Szalę przeważyło udzielenie przez przyszłego świętego schronienia kobiecie, która zdradziła męża.
Zgodnie z ówczesnym prawem żona, która popełniła cudzołóstwo, była karana śmiercią przez męża. Jedna z takich kobiet schroniła się w kościele. Azylu udzielił jej św. Wojciech. Kiedy przyszedł po nią mąż z towarzyszami, biskup próbował go powstrzymać. Tłum go obezwładnił. Kobietę wywleczono ze świątyni i ścięto na jego oczach.
Przyszły patron Polski opuścił wtedy Pragę i już nigdy do niej nie wrócił. Udał się do Rzymu, potem ruszył do Polski, gdzie jego brat Sobiebor był wojem u Chrobrego. Do Czech zresztą nie chciał i nie miał już po co wracać, bo większość jego rodziny wymordowano na rozkaz księcia.
Nie dane mu jednak było głosić Słowa Bożego wśród rodaków. Pobożnemu biskupowi trudno było znaleźć wspólny język z mieszkańcami Pragi, którzy tkwili jeszcze mocno w pogańskich przesądach. Na dodatek jego ród wszedł w konflikt z księciem Bolesławem II Pobożnym.
Szalę przeważyło udzielenie przez przyszłego świętego schronienia kobiecie, która zdradziła męża.
Zgodnie z ówczesnym prawem żona, która popełniła cudzołóstwo, była karana śmiercią przez męża. Jedna z takich kobiet schroniła się w kościele. Azylu udzielił jej św. Wojciech. Kiedy przyszedł po nią mąż z towarzyszami, biskup próbował go powstrzymać. Tłum go obezwładnił. Kobietę wywleczono ze świątyni i ścięto na jego oczach.
Przyszły patron Polski opuścił wtedy Pragę i już nigdy do niej nie wrócił. Udał się do Rzymu, potem ruszył do Polski, gdzie jego brat Sobiebor był wojem u Chrobrego. Do Czech zresztą nie chciał i nie miał już po co wracać, bo większość jego rodziny wymordowano na rozkaz księcia.
Orężem miało być Słowo Boże
Bolesław Chrobry chciał go zatrzymać w Gnieźnie i uczynić zwierzchnikiem niezawisłej polskiej metropolii kościelnej. Stamtąd miał też kierować nawracaniem pogańskich Prusów. Biskup miał jednak inne plany. Chciał udać się do Prusów z pokojową misją. I tak się stało. Wojciech w towarzystwie włoskiego mnicha Benedykta i przyrodniego brata Radzima Gaudentego do ziemi Prusów popłynął łodzią z Gdańska. Towarzyszyli mu wojowie Bolesława Chrobrego. Kiedy wysadzili na brzegu misjonarzy, zawrócili. To miała być bowiem pokojowa misja, inna od typowych w tamtych czasach. Orężem miało być bowiem Słowo Boże, a nie miecz.
— Wojciech miał w sercu całkiem inny program misyjny. Zamierzał iść bez broni, bez osłony zbrojnych. Sam i bezsilny, w całkowitym oderwaniu od przemocy i gwałtu. Do wylania miał tylko własną krew — pisał Tadeusz Żychniewicz w książeczce „Święty Wojciech” (Warmińskie Wydawnictwo Diecezjalne, 1996).
Gdzie wylądowali misjonarze? Wiele wskazuje na to, że dotarli na wyspę u ujścia rzeki Dzierzgonki do jeziora Drużno. W tamtych czasach Drużno było zatoką Zalewu Wiślanego, a Dzierzgonka sporą rzeką. Misjonarze mogli wylądować w okolicy obecnej wsi Bągart. Dzisiaj wieś leży dobrych kilka kilometrów od jeziora, wtedy jednak leżało nad Zalewem. Spotkanie z Prusami na wysepce było jednak mało przyjazne. Któryś z nich uderzył go wiosłem tak mocno, że biskup upadł. Na wiecu w osadzie misjonarz próbował wyjaśnić cel, w jakim tutaj przybył.
— Przyczyną naszej podróży jest wasze zbawienie, abyście — porzuciwszy głuche i nieme bałwany — uznali Stwórcę waszego, który jest jedynym Bogiem i poza którym nie ma innego boga; abyście, wierząc w imię Jego, mieli życie i zasłużyli na zażywanie w nagrodę niebiańskich rozkoszy w wiecznych przybytkach — mówił. Prusów jednak nie przekonał. Razem z towarzyszami go odprawiono. To jednak go nie zniechęciło.
Rozwścieczeni poganie
Kilka dni później, omijając tym razem wysepkę, misjonarze przybyli do stałego lądu i poszli na wschód. 23 kwietnia 997 roku, koło południa, wyszli na polanę, gdzie Gaudenty odprawił mszę świętą. Byli głodni. Wojciech poszedł poszukać czegoś do jedzenia w pobliskim lesie. Nie był to jednak zwykły las, ale Święty Las, miejsce sakralne dla Prusów. Nie wolno było tam ścinać drzew, polować czy kosić trawy. Ludzie nie mogli nawet tam wchodzić bez składania bogom ofiar. I to za naruszenie jego granic, zebranie grzybów i roślin miał zapłacić głową przyszły święty. Po posiłku zmęczeni marszem misjonarze zasnęli.
— W końcu, gdy już wszyscy spali, stanęli nad nimi rozwścieczeni poganie, rzucili się na nich z wściekłością i skrępowali ich. Z rozwścieczonej zgrai wyskoczył zapalczywy Sicco i z całych sił, wywijając ogromnym oszczepem, przebił na wskroś jego serce. Będąc bowiem kapłanem bożków i wodzem sprzysiężonego oddziału, z obowiązku niejako pierwszą zadał ranę. Potem zbiegli się wszyscy i wielokrotnie raniąc, nasycili swój gniew. Tryska obficie purpurowy strumień, a po wyjęciu włóczni rozwiera się siedem ogromnych ran. Zbiegli się zewsząd z bronią barbarzyńcy, z nienasyconą jeszcze wściekłością oderwali od ciała szlachetną głowę i odcięli bezkrwiste członki. Ciało pozostawili na miejscu, głowę wbili na pal i wychwalając swoją zbrodnię, wrócili wszyscy z wesołą wrzawą do swoich siedzib — tak śmierć św. Wojciecha opisano w „Żywocie pierwszym św. Wojciecha, biskupa praskiego i męczennika”, który powstał nie później niż 5 lat po jego śmierci.
Ciało św. Wojciecha wykupił od Prusów Bolesław Chrobry. Misjonarza pochowano w Gnieźnie i kanonizowano już w 999 roku. W 1038 roku w czasie najazdu jego rodaków na Wielkopolskę Czesi zabrali część relikwii do siebie. Dlatego czaszkę świętego można do dzisiaj oglądać w katedrze w Pradze.
Relikwie świętego Wojciecha
Gdzie zatem zginął biskup Wojciech? Jak zaświadcza kronikarz, stało się to w okolicach grodu Cholinun. Wielu historyków uważa, że leżał on w okolicy wsi Kwietniewo koło Pasłęka. A przyszły święty zginąć miał w kilka kilometrów dalej, na terenie dzisiejszej wsi Święty Gaj, położonej nieco ponad 20 kilometrów na południe od Elbląga.
We wsi stoi kościół z 1865 roku zbudowany na fundamentach gotyckiej świątyni z 1399 roku. W 1986 roku ówczesny Prymas Polski kard. Józef Glemp ustanowił tam sanktuarium. — Mając na uwadze przedłożone racje historyczne — kościołowi w miejscowości Święty Gaj przywracam, a jeżeli go nie miał — nadaję tytuł Świętego Wojciecha Biskupa i Męczennika — czytamy w dokumencie nadania tytułu.
W 1989 roku w ołtarzu głównym kościoła umieszczono relikwie św. Wojciecha.
W domniemanym miejscu śmierci świętego zbudowano ołtarz polowy i drogę krzyżową. Na tabliczkach poszczególnych stacji znajdują się sceny związane ze św. Wojciechem. Później we wsi powstał dom pielgrzyma.
Igor Hrywna
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez