Samotna czy wolna? Wolna czy samotna?

2023-05-06 15:00:00(ost. akt: 2023-07-03 09:40:02)

Autor zdjęcia: Pixabay

Oto jest pytanie — chciałoby się powiedzieć. Może nawet zakrzyknąć…? Ale zanim jeszcze zakrzyknę, mam prawie pewność, że odpowiedzi będzie przynajmniej tyle, co odpowiadających — jeśli nie więcej. A co ja sama odpowiem, gdy mnie ktoś zapyta: samotna się czujesz czy wolna?
Pytanie jak neon
Raz na jakiś czas w mediach społecznościowych przemyka mi między różnorakimi mądrościami taki obrazek: pusty dom, dość bogato urządzony, bardzo zadbany i od progu widać, że rządzi w nim kobieta. A pod obrazkiem widnieje mniej więcej taki tekst:

Przychodzisz do domu, robisz sobie kawę, siadasz w ulubionym fotelu, a wokół ciebie panuje cisza. I wszystko, co musisz zrobić, to zdecydować, czy to wolność — czy jednak samotność.

W innej wersji tekst brzmi: Kiedy nikt cię nie budzi z rana, kiedy nikt nie czeka na ciebie w nocy, kiedy możesz robić, co tylko chcesz — jak to nazwiesz? Wolnością czy samotnością?

Nie są te obrazki i zawarte w nich pytania może zbyt natrętne — nie natykam się na nie codziennie. A jednak pytanie wraca jak bumerang. Jak neon, który na długie chwile gaśnie, by w końcu rozbłysnąć z wielką, wręcz rażącą jasnością — i skłonić, jeśli nawet nie do natychmiastowej odpowiedzi — to przynajmniej do zatrzymania się na dwie chwile i zastanowienia.


Samotność w tłumie

Żyjemy w dziwnych czasach. To inna facebookowa prawda — mamy tysiące tzw. znajomych, ale gdy potrzebujemy pomocy, trudno z tego tysiąca wytypować choć jedną pomocną dłoń. Czasem zostają wyłącznie rodzice, a czasem kompletnie nikt…!

Żyjemy też w czasach, gdy wiele — zbyt wiele! — rzeczy robimy zwyczajnie na pokaz. Zdjęcia z imprez i wakacji, zdjęcia dzieci w czasie zajęć jazdy konnej lub na innym wypasionym obozie letnim. Przy czym słit focie z rąsi już nie rządzą — coraz częściej przy zdjęciach profilowych, a nawet przy zdjęciach z rodzinnych spotkań oznaczone są profesjonalne zakłady fotograficzne lub zawodowi fotograficy. To samo dotyczy kinderbalów i obozów kolonijnych…

Tymczasem — wiem to na pewno, bo mam sąsiadów, koleżanki i kolegów z pracy, znajomych, rodzinę i przyjaciół — jakże często te zdjęcia to czysty blichtr! Jakże często ci piękni uśmiechnięci ze zdjęć na wakacje jadą albo za ostatnie pieniądze, albo wręcz na kredyt. Podobnie lub wręcz tak samo jest z tymi zajęciami pozalekcyjnymi, wyjazdami lub imprezami dla pociech: wszystko właściwie na zasadzie „postaw się a zastaw się”. I żeby tylko nie zostać w tyle, nie być gorszym od reszty, żeby — broń, Boże! — nie zaliczyli do jakiejś szarej biednej masy, bo dziś nawet klasa średnia — to dla niektórych nie brzmi zbyt dumnie.

Może właśnie dlatego będąc na wakacjach, nigdy nie oznajmiam tego faktu w postaci oznaczonej lokalizacji w mediach społecznościowych. I nie czynię tak wyłącznie w obawie przed sprytnymi, którzy korzystając z podanej na tacy informacji — mogą zaopiekować się w tym czasie moim pustym mieszkaniem. Owszem, publikuję zdjęcia — ale widać na nich, że idę sobie z zakupami jakąś osłonecznioną uliczką obsadzoną hibiskusami, a nie że akurat łowimy całą rodziną ośmiornice w Morzu Karaibskim lub ściskamy z misami koala w jednym z australijskich ogrodów.
Pokazać, gdzie jestem bez tego taniego chwalipięctwa; zawiadomić, że chwilowo wyniosłam się z domowych pieleszy w inny, może odległy, a może i nie — zakątek naszego globu. To wszystko tak. ale tylko tyle i aż tyle.

Prócz okoliczności przyrody wielkie znaczenie ma też dla mnie pokazywany na zdjęciach nastrój. Innymi słowy — staram się dbać, by nie było znacząco dramatycznego rozziewu między tym, co w sercu, a tym, co widać na zdjęciu. Jeśli jestem zamyślona i dopadł mnie nastrój refleksyjny — skrzętnie pilnuję, by na zdjęciach publikowanych w tym czasie gęba nie śmiała mi się od ucha do ucha.
I w tym wszystkim rzeczywiście — jestem wolna. Może i czasem doskwiera brak gromadki dzieci, którym mogłabym pokazać tajne przejścia na Akropolu; może chwilami napada mnie myśl, że w tym Morzu Karaibskim fajnie byłoby się pluskać z pociechami, a potem grać z nimi w namiastkę plażowej siatkówki — ale… Coś za coś. Urlop może i spędzam sama, za to doświadczam prawdziwego wyciszenia i wracam wypoczęta, naładowana dobrymi emocjami, pogodzona z wieloma sprawami i ludźmi, gotowa, by wypływać na szerokie wody. Bo urlop to prawdziwy reset i restart, to prawdziwe zerwanie z codziennością i oderwanie się od domowych pieleszy — ale dla siebie, nie na pokaz.

Samotni we dwoje
To chyba samotność najgorsza ze wszystkich…!
Ale ileż moich bliskich i dalekich koleżanek, znajomych, kuzynek i przyjaciółek tak właśnie żyje…

Niby jest ten mąż/partner; niby jest z kim pójść na wesele kuzynki lub zabawę sylwestrową. Niby jest dla kogo obiad ugotować i szukać prezentu pod choinkę. Niby jest para do wyżej opisanych wyjazdów na wakacje.

Ale jakże często nie ma z kim porozmawiać. Nie ma komu powiedzieć, co boli, gryzie, nurtuje. Jest gonitwa myśli i emocji — a mimo posiadanego męża i stanu cywilnego „zamężna” nie ma przed kim tego wszystkiego wyrzucić z siebie.
Kiedy więc słucham takich zwierzeń ze strony płci żeńskiej — błogosławię swój stan wolny i dziękuję Losowi za fakt, że uchronił mnie od tkwienia w jakiejś maskaradzie i tragifarsie. Z kolei na męskie próby poszukiwania jakichś odskoczni od tego małżeńskiego marazmu i szarej nudy patrzę zawsze z zainteresowaniem. Są tacy, którzy szukają wyłącznie skoku w bok — by po chwili lub dwóch uniesienia spokojnie wrócić w może i nudne, ale jednak stabilne ramiona małżonki. Są tacy, którzy potrzebują uwagi, poklasku i stałego podładowywania swoich baterii narcyzmu. Ci, nie bacząc, że budują z tą nową kobietą więź emocjonalną i z jednej strony wobec żony dopuszczają się zdrady znacznie poważniejszej niż ta fizyczna, a z drugiej — rozkochują w sobie nową kobietę, której sami nigdy nie zamierzali pokochać — czerpią z tego emocjonalnego źródła, ile wlezie, do imentu, do cna, do zachłyśnięcia. Nazywam ich wampirami emocjonalnymi — o egoizmie nawet nie wspominam…!
Inna rzecz, że spora część tych samotnych w małżeństwie kobiet na nawet najbardziej mgliste pojawienie się ewentualnej rywalki, najskrytsze zainteresowanie przypisanego do siebie męża inną kobietą — reaguje furią i rozczapierzonymi pazurami. Czyli — byle jaki, byle był.

Nie, tak też nie potrafię…

A jeszcze inna rzecz jest taka — wiele kobiet, usidliwszy chłopa sakramentem małżeństwa, zaczyna uważać go za osobistą własność i za pewnik. Przestaje dbać o niego — a przy tym o siebie. Wziął? To ma, co chciał i w papilotach czy ze starannie wyfryzurowanymi puklami — ma kochać bezgranicznie i wielbić bałwochwalczo, a kosmetyki upiększające też do tanich nie należą.


A może to jest odpowiedź…?

Inna powtarzana raz na jakiś czas facebookowa mądrość mówi, że jeśli dziewczyna jest singielką — to wcale nie znaczy, że nikt jej nie chce. To znaczy po prostu, że ona sama nie chce zadawać się z byle kim. Czyli — tak jak mówiła o żonach swoich mężów moja babcia: byle jaki, byle był.

Czyli jednak wolna jestem, nawet za cenę doświadczanej raz na jakiś czas samotności.

Magdalena Maria Bukowiecka