Dominika Lewicka-Klucznik: O problemach społecznych trzeba mówić

2023-11-09 12:00:00(ost. akt: 2023-11-09 12:07:23)
– Wiemy, że Zespół Pitta-Hopkinsa nie powoduje regresu, że Młody będzie się dalej rozwijać, ale bardzo powoli. Nie będzie mówić, wyczynem jest, że chodzi samodzielnie – choć na dłuższe dystanse musimy mieć wózek – a także poznawczo będzie bardzo opóźniony. Dla przykładu za chwilę kończy 13 lat, a jest na poziomie rozwoju 1,5-2-rocznego dziecka – wyjaśnia nasza rozmówczyni

– Wiemy, że Zespół Pitta-Hopkinsa nie powoduje regresu, że Młody będzie się dalej rozwijać, ale bardzo powoli. Nie będzie mówić, wyczynem jest, że chodzi samodzielnie – choć na dłuższe dystanse musimy mieć wózek – a także poznawczo będzie bardzo opóźniony. Dla przykładu za chwilę kończy 13 lat, a jest na poziomie rozwoju 1,5-2-rocznego dziecka – wyjaśnia nasza rozmówczyni

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Literatura nie tylko pozwala oderwać się od rzeczywistości, ale również porusza ważne problemy społeczne. Tak jak twórczość Dominiki Lewickiej-Klucznik – elbląskiej poetki i animatorki kultury, która otwarcie mówi, że często pisze poruszona problemami słabszych, skrzywdzonych i niesłuchanych. O tym, dlaczego misja społeczna literatury jest dla niej tak ważna, opowiada nam w rozmowie.
ROZMOWA

– Jesteś bardzo zaangażowaną w środowisku literackim osobą. Wydałaś cztery książki poetyckie i redagujesz zestawy wierszy innych poetów. Czemu wybrałaś akurat poezję? Co cię do niej przyciągnęło?

– Zacznę od tego, że faktycznie poezji piszę najwięcej i najczęściej też pracuję z twórcami, którzy piszą wiersze – nie tylko jeśli chodzi o redagowanie ich książek, ale także o spotkania autorskie, które prowadzę. Poezja jest najbliższa mojemu sercu. A z drugiej strony zdarzają mi się też krótkie formy prozatorskie i też od kilku lat bawię się felietonem. Taka forma okołodziennikarska bardzo mi się spodobała.

A dlaczego poezja? Dlatego że przede wszystkim nie mam czasu na długą prozę. Dlatego że łapię frazy. Dlatego że bardzo lubię takie kombinacje słów, które często powstają z literówek i z przejęzyczeń, a one otwierają mi nowe sensy. Często sobie takie nielogiczne wyrażenia czy lapsusy językowe zapisuję w telefonie i wokół tego rośnie mi wiersz. Dzięki temu, że poezja jest skrótowa i bardziej koncentruje się na tym, żeby z tekstu wyrzucić jak najwięcej zbędnych słów, a zostawić tylko esencję, tak naprawdę moim zdaniem otwiera szereg różnych znaczeń. I to, co mnie poruszyło, jak pisałam, dla czytelnika może być otwarciem jego rejestrów. Może go nakierować na zupełnie inne rzeczy, ponieważ on ma inne doświadczenia, inne przeżycia, inaczej patrzy na świat. I właśnie ta metaforyczność poezji, z którą uczniowie często w szkole mają problem, dla mnie jest tym motorem napędowym pisania.


– Do tej pory napisałaś „_winną”, „M+M”, „Limit na cuda” i „Samopas”. Która z tych książek jest dla Ciebie najważniejsza i dlaczego?

– To jest tak jak z dziećmi – wszystkie są równoważne. Choć tak naprawdę z debiutem się już teraz tak do końca nie identyfikuję i już do „Samopasu” straciłam serce i zaangażowanie. Teraz piszę inaczej, już jestem w innym klimacie, ale oczywiście nie żałuję, że 10 lat temu właśnie tym zbiorem zadebiutowałam. Natomiast książką dla mnie najważniejszą niewątpliwie jest „M+M”.

Jest to pewnego rodzaju reportaż poetycki, który napisałam na bardzo dużym zdenerwowaniu i w bardzo krótkim czasie. Wręcz można powiedzieć, że tę książkę z siebie wyplułam, a ona potem kilka lat czekała na wydanie. Jest to historia niepełnosprawnego chłopca i jego mamy. W sumie bardziej jego mamy, bo to ona jest główną bohaterką. Ta książka jest dla mnie o tyle ważna, że ma misję społeczną. Nie pisałam jej oczywiście w takim celu – chciałam po prostu pewną historię, którą wymyśliłam, z siebie wyrzucić, wykreować opowieść bez użalania się i budzenia litości oraz podziwu. Natomiast z czasem się okazało, że ta książka porusza bardzo ważny temat dla wielu osób, które nie mają doświadczeń związanych z niepełnosprawnością, więc wywołuje dyskusję na temat tego, jak świat powinien się otwierać na innych i jak powinniśmy go dostosowywać do indywidualnych potrzeb. Jest to opowieść z misją – to po prostu z czasem tak wyszło, z odczytania czytelniczego właśnie. A ono jest dla mnie najważniejsze.


– Czy można powiedzieć, że te doświadczenia pisane w tym zbiorze wierszy znasz z autopsji? Też jesteś mamą, która wychowuje niepełnosprawnego synka – Olgierda.

– Niewątpliwie to, że mam Olgierda i funkcjonuję w środowisku osób z niepełnosprawnościami oraz ich opiekunów, wpłynął na to, że temat jest mi bardzo bliski. Dotykam go na co dzień, mierzę się z absurdami, staram się coś zmienić i działam. Z drugiej strony historia opisana w książce nie jest opowieścią o mnie. Ja nie jestem Mariolką, Olo nie jest Mariankiem. Osadziłam życie bohaterów gdzieś na wschodzie Polski, wrzuciłam Mariolkę w kompletnie inne środowisko, którego nie znam. Dodałam jej problemów, które mnie nie dotyczą. Natomiast to, przed czym ona staje, jest codziennością bardzo, bardzo wielu osób w Polsce. Zależało mi bowiem na tym, żeby pokazać uniwersalność tej historii, być może w trochę drastyczny czy nadrealistyczny sposób.

– Jeśli chodzi o Olgierda, to choruje on na zespół Pitta-Hopkinsa. Na czym polega ta rzadka choroba?

– Zacznę od tego, że diagnozy szukaliśmy przez 10 lat, odbijając się od różnych lekarzy specjalistów i słysząc, że mamy zdrowe dziecko z jakieś przyczyny ze sporym opóźnieniem psycho-ruchowym. I może jeszcze długo byśmy czekali, gdyby nie wspaniała genetyczka z Poznania i jej intuicja. Ona wpadła na to, że Olo ma zespół Pitta-Hopkinsa i badaniami to potwierdziła, choć łatwo nie było, bo ta postać tej rzadkiej choroby jest słabo wyraportowana. Nie ukrywam też, że szczególnie na turnusach rehabilitacyjnych coraz więcej dzieci z tym syndromem spotykam. Genetyka idzie bardzo do przodu, więc być może z czasem będzie jeszcze więcej odpowiedzi. Nam diagnoza dała dużo. Wiemy, że Zespół Pitta-Hopkinsa nie powoduje regresu, że Młody będzie się dalej rozwijać, ale bardzo powoli. Nie będzie mówić, wyczynem jest, że chodzi samodzielnie – choć na dłuższe dystanse musimy mieć wózek – a także poznawczo będzie bardzo opóźniony. Dla przykładu za chwilę kończy 13 lat, a jest na poziomie rozwoju 1,5-2-rocznego dziecka. Śmieję się, że mam bobasa metr sześćdziesiąt w domu, który wymaga tak naprawdę wsparcia we wszystkich czynnościach życiowych: począwszy od zmiany pieluchy po ubranie się, jedzenie i rehabilitację oraz szereg innych codziennych czynności, na które my zdrowi nawet już nie zwracamy uwagi. Mam w domu dziecko, które wymaga i prawdopodobnie wymagać będzie do końca swojego życia stałej opieki osoby dorosłej. Nie do końca też wiadomo, jak funkcjonują osoby z Zespołem Pitta-Hopkinsa, gdy mają 30 lub 50 lat. Teraz Olo jest uczestnikiem PSONI Koło w Elblągu, chodzi do szkoły i bardzo dobrze się w niej rozwija. Ta społeczność jest w naszym życiu też bardzo istotna.


– Mówisz, że wychowujesz niepełnosprawne dziecko, ale też w swojej twórczości poruszasz problemy społeczne. Czy widzisz jakieś zmiany w społeczeństwie, jeśli chodzi o zauważanie problemów osób potrzebujących, słabszych, z niepełnosprawnościami? Czy te zmiany idą w dobrym kierunku?

– Na ten temat to można napisać całą encyklopedię (śmiech). Natomiast faktycznie mam takie wrażenie, że im więcej mówi się o różnych problemach, im więcej osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi, fizycznymi i np. z autyzmem pojawia się w różnych środowiskach, w debacie publicznej, tym stajemy się coraz bardziej otwarci na różnorodność jako taką. I oczywiście mamy przed sobą jeszcze jako społeczeństwo bardzo dużo do zrobienia. Ustawa o dostępności, która weszła w 2019 roku, też nam daje narzędzia do tego, że możemy wymagać, żeby np. Ślimacza Górka w Elblągu była naprawdę dostosowana do potrzeb osób z niepełnosprawnościami ruchowymi. Odwołałam się właśnie do ostatniej oddanej elbląskiej inwestycji, która tylko na papierze jest dostępna, bo tam nikt z wózkiem po prostu nie wjedzie. Bardzo bym chciała, żebyśmy zwracali uwagę właśnie na takie rzeczy, które dla kogoś mogą być drobnostką, bo powie, że to jest tylko podjazd, zejście z chodnika, kilka schodów czy też progi, ale dla osoby na wózku czy kogoś z balkonikiem staje się barierą. A to sprawia, że nie można samodzielnie, a nawet z czyjąś pomocą skorzystać z atrakcji turystycznej, wejść do sklepu, restauracji czy do kina, teatru. To się oczywiście zmienia i widzimy, jak wygląda teraz Światowid. Za chwilę będziemy mieć oddany po remoncie teatr i on też będzie dostosowany. Więc powoli, krok za krokiem idziemy, a raczej jedziemy. Mam też poczucie, że społeczeństwo się zmienia, choć to będzie najdłuższy proces. Ale o tych wszystkich problemach trzeba mówić i jeżeli nie będziemy zwracać uwagi na to, że jest jakaś potrzeba, to ludzie jej nie zauważą. I to są problemy nie tylko związane z samą niepełnosprawnością, ale też takie, z którymi borykają się kobiety, ofiary przemocy czy dyskryminacji, ludzie w kryzysie czy też mniejszości wyrzucone poza nawias społeczny. Dotykają mnie różne rzeczy, ale ten społeczny duch przyświeca mi cały czas, on jest dla mnie nadrzędny.

– Zmieniając temat – założyłaś Pogotowie W@rsztatowe. Prowadzisz ten projekt od 2020 roku. Na czym on polega?

– Projekt Pogotowie W@rsztatowe narodził się w czasie pandemii i wtedy pomyślałam, że brakuje mi w tym naszym zamknięciu warsztatów literackich. Jestem miłośniczką tej formy pracy nad tekstem i bardzo lubię na różnego rodzaju festiwalach z nich korzystać, bo uważam, że wtedy uczę się najwięcej. Tak mi tego brakowało, że napisałam wniosek do Ministra Kultury – był wtedy taki program stypendialny Kultura w Sieci i dostałam dofinansowanie. Odbyło się 12 warsztatów online z różnymi osobami i dotyczyły pisania wierszy, prozy, storytellingu czy też myślenia wizualnego. Spotkania cieszyły się dużym zainteresowaniem. Projekt stypendialny się właściwie skończył, a ja zaczęłam dostawać od ludzi wiadomości, że oni bardzo mocno by chcieli, żebym to kontynuowała, że im się to spodobało. Trochę zmieniłam zasady działania i co miesiąc prowadzę spotkanie autorskie online przede wszystkim z osobami piszącymi poezję – chociaż prozaicy czy dziennikarze też mi się zdarzają. Zapraszam twórców, których znam, których cenię, z którymi dobrze mi się rozmawia, a dzięki temu mogę stworzyć taką atmosferę, że moi goście się otwierają, a dyskusje bardzo często nam schodzą w kompletnie inne rejestry, których nie planowaliśmy. Poza tym to jest taka alternatywa dla spotkań stacjonarnych, ponieważ niezależnie od tego, gdzie ktoś mieszka, w jakiej jest sytuacji – na przykład wspomnianego wyżej uziemienia – to może w takim wydarzeniu wziąć udział. To jedna z tych dobrych rzeczy, które zostały nam po pandemii, że instytucje kultury coraz częściej proponują spotkania hybrydowe, a słuchacz, czytelnik czy autor może brać udział w rozmaitych wydarzeniach, także siedząc na kanapie.

– A jakie są twoje najbliższe plany twórcze? Czy masz w planach może kolejny tomik poezji?

– Tak naprawdę mam już przygotowany zestaw tekstów, który mógłby być książką. Nawet już został on nagrodzony i znalazł się w finale Konkursu Dużego Formatu. Więc jakbym bardzo mocno chciała, to myślę, że bez większych problemów bym te teksty puściła w świat w formie zamkniętej, natomiast nie mam ostatnio ciśnienia na wydawanie książek. I dlatego ona sobie tak leży i pewnie z czasem ujrzy światło dzienne, a ja mam tyle rzeczy do zrobienia, że nie mam przestrzeni, żeby się tym zająć. Nie mam też motywacji, nie ukrywam.
Powoli wracam na tory festiwalowe, biorę udział w różnego rodzaju wydarzeniach literackich w Polsce, ponieważ to jest dla mnie takie koło napędowe i bardzo mocno mi tego w czasie pandemii brakowało – właśnie takiego kontaktu z twórcami, fermentu literackiego, spotkań, rozmów kuluarowych, warsztatów. Staram się wygospodarować zazwyczaj weekendy między turnusami, załatwianiem opieki dla młodego, własną rehabilitacją czy różnego rodzaju innymi zobowiązaniami. W listopadzie jadę do Brzegu na Konfrontacje Literackie – to jest festiwal, który bardzo lubię i już wiem, że będę tam prowadzić spotkania autorskie. Dalej działa Pogotowie W@rsztatowe. I jeszcze nie wiem, co mi życie przyniesie, bo cały czas coś mi dokłada.

– Z całą pewnością nie tylko tworzysz teksty, ale jesteś odbiorczynią literatury. Jakie książki lubisz czytać, jakich twórców i co byś poleciła fajnego do poczytania?

– Ostatnio przeczytałam „Sydonię” Cherezińskiej. Kupiłam sobie też książkę Radka Raka „Agla”, która u mnie w kolejce dość długo stoi i bardzo bym chciała ją w końcu przeczytać. Na widoku mam nowe tomy poetyckie Mateusza Bruckiego i Joanny Mueller-Liczner. To tylko przykłady, bo w każdym miejscu są jakieś wydawnictwa – moje, męża czy córki. Niezmiennie do pociągu czy autobusu najchętniej biorę poezję. Zresztą tam też mi się najlepiej tworzy. Przy łóżku leżą „Listy” Haliny Poświatowskiej, które kupiłam w Muzeum poetki w Częstochowie i jeszcze ich nie skończyłam czytać, a pod nimi Michała Ślubowskiego „Czarownice, mieszczki, pokutnice”. Jak widać, przekrój literacki jest dość różnorodny.

Rozmawiała Agata Tupaj