Warmińskie szlaki: Kośna, czyli zerwana lina
2014-06-20 15:07:23(ost. akt: 2016-06-28 18:51:21)
Nasz kolejny spływ kajakowy, organizowany przez nieocenioną pasjonatkę Gosię Krawczyńską, prowadzi tym razem uroczą warmińską rzeką Kośna. Na miejscu zbiórki zameldowało się nas ni mniej, ni więcej, tylko 32!
Spotykamy się na parkingu pry drodze krajowej nr 53, w pobliżu północnego krańca jeziora Kośno, z którego wypływa rzeka Kośna. Jest tam bardzo dogodne miejsce do wodowania kajaków.
Kośna to rzeczka przepiękna, przy tym łatwa do przepłynięcia, a więc godna polecenia nie tylko wytrawnym kajakarzom, ale też początkującym, a nawet rodzinom z dziećmi (byle nie takimi całkiem malutkimi).
Kośna to rzeczka przepiękna, przy tym łatwa do przepłynięcia, a więc godna polecenia nie tylko wytrawnym kajakarzom, ale też początkującym, a nawet rodzinom z dziećmi (byle nie takimi całkiem malutkimi).
Aparat bez baterii
Tak naprawdę szlak zaczyna się już we wsi Łajs na południowym krańcu jeziora Kośno, jednak przepłynięcie całego jeziora i całej rzeki zajmuje cały dzień, a my chcieliśmy jeszcze rozpalić sobie wspólne ognisko, upiec kiełbaski no i w ogóle nie silić się na wyczyn, lecz po prostu zażyć przyjemnego świątecznego wypoczynku. Jest czwartek, Boże Ciało, dwa dni przed początkiem kalendarzowego lata.
Kto ciekaw, może zobaczyć cały szlak.
Na początek przygoda z aparatem. Po przygodzie na rzece Wadąg, kiedy to utopiłem aparat fotograficzny postanowiłem, że na spływy rzekami będę zabierał stary aparat niezbyt wysokiej klasy. Jeżeli nawet zgubię – to strata w sensie finansowym niewielka. No więc zabrałem poczciwego Canona z dwoma kompletami baterii. Po zrobieniu kilku zdjęć baterie się wyładowały, ale na szczęście miałem zapasowe. A tu niespodzianka - też rozładowane. Pożyczyłem więc aparat od niezawodnej Gosi, no bo dokumentacja musi być!
Kłody pod nogi, czyli drzewa pod kajakiem
Ruszamy, najpierw płyniemy przez piękny las, potem wśród pól i łąk. Nurt chwilami dość wartki, ale przeważnie powolny, woda przejrzysta, bujna roślinność na dnie i przy brzegach – jest co podziwiać. Jedyne utrudnienie – to liczne zwalone drzewa, leżące w poprzek rzeki. Czasami kajak utknie na takiej kłodzie, ale można jakoś poradzić sobie bez wysiadania kajaka, odpychając się rekami od pni i gałęzi. Gorzej płycinami, które też czyhają na kajakarzy przy brzegach. Tu już trudno obejść się bez zamoczenia nóg.
Leśny lunapark z lądowaniem w wodzie
W Pajtuńskim Młynie wysiadamy, tu zaplanowaliśmy nasze ognisko. Na drzewie rosnącym przy brzegu ktoś zawiesił grubą, długą linę. Można się pohuśtać nad wodą, wystarczy mocno złapać linę i odbić się od brzegu. Nasza młodzież ustawiła się w długą kolejkę do tego leśnego wesołego miasteczka. Huśtali się najpierw chłopcy, potem co odważniejsze dziewczęta, na koniec Rafał postanowił wziąć na plecy młodsze dzieci. Wszystko było pięknie do momentu, gdy na grzbiet Rafała wdrapała się jedna z dziewczyn. Rafał + dziecko = zabawa, ale Rafał + dziewczyna = katastrofa. Lina się zerwała (musiała być nadwątlona gdzieś na wysokości 5 metrów) i Rafał z ładunkiem wylądował w wodzie. Nikomu oczywiście nic się nie stało, ale ta kąpiel w chłodnych nurtach Kośny nie była planowana.
W Pajtuńskim Młynie zabawiliśmy chyba z dwie godziny. Zrobiliśmy sobie prawdziwą ucztę przy rozpalonym wcześniej ognisku. Kiełbaski, woda, niektórzy piwko, kawka, kanapki, ogórki, pomidorki – co tam kto zabrał – a było tego naprawdę sporo. Ktoś częstował nawet ciastem.
O jeden most za nisko
Płyniemy w dalszą drogę – przed nami jeszcze ok. 2 kilometry. Przed Patrykami kolejna przeszkoda – bardzo niski kamienny most. Można przepłynąć, ale niektórzy – zwłaszcza panie – nie chcą ryzykować. Wysiadam z kajaka, staję tuż przed mostem i przepycham kolejne kajaki z jednym lub dwoma pasażerami. Andrzej łapie je po drugiej stronie mostu. W ten sposób przeprawa odbywa się bezpiecznie i szybko.
Za mało miejsca na wiosła
Ostatni kilometr płyniemy naprawdę wąskim korytem. Nie ma miejsca nawet na zanurzenie wiosła, więc często odpychamy się od drzew lub po prostu od brzegu. Nurt rzeki niesie kajak; wystarczy tylko uważać, by nie utknąć na kępach traw czy kamieniach.
Kończymy spływ przy moście w Patrykach, tuż przed ujściem Kośny do stawów hodowlanych. Kośna zaliczona, zresztą kolejny raz.
Na przepłynięcie całej rzeki (bez jeziora Kośno szlak liczy ok. 11 kilometrów) wystarczą 4 godziny, ale możemy też spędzić na spływie cały dzień, po drodze odpoczywając, posilając się i podziwiając widoki. Warto zabrać aparat fotograficzny – najlepiej z dobrze naładowanym akumulatorem lub bateriami.
Adam Bartnikowski
PS. Po opublikowaniu niniejszego materiału otrzymałem uzupełnienie od organizatorki Małgorzaty Krawczyńskiej. Oto jej uwagi:
Do młyna w Patrykach można dopłynąć dwoma odnogami. Lewa prowadzi do małego mosteczka, pod którym większość z nas płynęła. Mosteczek jeszcze dwa lata temu był zasypany, a czy za nim był kanał, którym płynęliśmy - tego nie wiem. Prawa odnoga prowadzi na bardzo kamienisty spadek (może metr) przy młynie. Patrząc na to z góry ciężko sobie wyobrazić, że można tam bezpiecznie spłynąć. A jednak można. Dowiedziałam się o tym dopiero w piątek, kiedy mój syn Paweł (12 lat) mi powiedział oglądając zdjęcia, że oni z Czarkiem (15 lat) nie płynęli pod małym mosteczkiem, a nawet go nie widzieli. Popłynęli po staremu (Paweł był trzeci raz na Kośnie) wodospadem. Wodospadem popłynęła też Patrycja (14 lat) ze swoim chłopakiem Wojtkiem. Mam teraz dwa odczucia: jedno, że tak duży spływ ciężko kontrolować, drugie, że jestem z nich dumna.
Adam Bartnikowski
PS. Po opublikowaniu niniejszego materiału otrzymałem uzupełnienie od organizatorki Małgorzaty Krawczyńskiej. Oto jej uwagi:
Do młyna w Patrykach można dopłynąć dwoma odnogami. Lewa prowadzi do małego mosteczka, pod którym większość z nas płynęła. Mosteczek jeszcze dwa lata temu był zasypany, a czy za nim był kanał, którym płynęliśmy - tego nie wiem. Prawa odnoga prowadzi na bardzo kamienisty spadek (może metr) przy młynie. Patrząc na to z góry ciężko sobie wyobrazić, że można tam bezpiecznie spłynąć. A jednak można. Dowiedziałam się o tym dopiero w piątek, kiedy mój syn Paweł (12 lat) mi powiedział oglądając zdjęcia, że oni z Czarkiem (15 lat) nie płynęli pod małym mosteczkiem, a nawet go nie widzieli. Popłynęli po staremu (Paweł był trzeci raz na Kośnie) wodospadem. Wodospadem popłynęła też Patrycja (14 lat) ze swoim chłopakiem Wojtkiem. Mam teraz dwa odczucia: jedno, że tak duży spływ ciężko kontrolować, drugie, że jestem z nich dumna.
Na mapie oznaczyliśmy początek i koniec spływu.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.
Zaloguj się lub wejdź przez