Ratują konie przed śmiercią [ZDJĘCIA]
2022-01-08 12:00:00(ost. akt: 2022-01-05 11:24:24)
Polska jest jednym z europejskich liderów produkcji koniny. Nie tylko zabijamy nasze konie, eksportujemy też żywe zwierzęta do zagranicznych rzeźni. Kiedy wielu na tym dobrze zarabia, inni walczą o wykreślenie koni z listy zwierząt rzeźnych.
Petycje dotyczące wykreślenia koni z listy zwierząt rzeźnych podpisywane są od lat, ale sytuacja koni się nie zmienia. Wykreślenie wiązałoby się przecież z zakazem hodowli z przeznaczeniem na ubój, co dla wielu wiązałoby się z utratą znacznego dochodu, bo za kilogram koniny sprzedający może dostać nawet 10 złotych. Najwięcej kosztuje mięso źrebiąt — ono uchodzi przecież za najlepsze w smaku.
— Nie chcemy dla Polski tytułu lidera w eksporcie żywych zwierząt do Włoch i innych krajów, a tym bardziej lidera w masowej produkcji koniny — czytamy w jednej z petycji.
A z kolejnej dowiadujemy się, że według danych Polskiego Związku Hodowców Koni w 2018 w Polsce żyło 273 006 koni — w tym samym roku w rzeźniach krajowych zabito 23 821 tych zwierząt — czyli 9 procent wszystkich koni.
W 2017 w Polsce zabito 26 311 z 270 615 koni, a dodatkowe 9000 wyeksportowano do zagranicznych rzeźni. W sumie na talerze trafiło 13 procent polskich koni.
Jeszcze w 2016 Polska była drugim największym w Europie eksporterem żywych koni przeznaczonych do uboju. Przed nami była tylko Francja.
Co najgorsze — koniem rzeźnym może stać się każdy koń.
— Trafiają do nas takie, które całe życie pracowały z niepełnosprawnymi dziećmi, albo w szkółkach jeździeckich. Jedna z naszych klaczy pracowała w szkółce, ale kiedy zaczęła się starzeć i pojawiły się problemy z niewydolnością oddechową, została bez skrupułów sprzedana handlarzom — mówi Karolina Zagrodzka, która w Nowakowie (powiat elbląski) prowadzi Azyl dla Koni.
Nieocenioną pomoc dla Karoliny stanowią Beata i Ania.
Beata, członkini stowarzyszenia, współpracuje z azylem od początku jego istnienia, jest inspektorką do spraw ochrony zwierząt, często uczestniczy więc w interwencjach i targach koni, nadzorując, by nie działa się im krzywda.
Beata, członkini stowarzyszenia, współpracuje z azylem od początku jego istnienia, jest inspektorką do spraw ochrony zwierząt, często uczestniczy więc w interwencjach i targach koni, nadzorując, by nie działa się im krzywda.
Ania, wolontariuszka, poznała podopiecznych azylu rok temu, kiedy zakochała się w jednym z tutejszych psów — tak zyskała kolejnego kudłatego przyjaciela, który już dziś mieszka z nią na co dzień w Warszawie. Azyl odwiedzają wspólnie, są tutaj regularnie. Ania pomaga nie tylko w opiece nad zwierzętami, ale zajmuje się też między innymi organizacją charytatywnych bazarków.
Jedną z podopiecznych Azylu dla Koni jest Mohita.
— To już babcia — w tym roku skończy 18 lat. Wykupiliśmy ją za ponad 8 tysięcy złotych od handlarza w maju tamtego roku — jechała na rzeź. Mohita jest bardzo grzeczna i spokojna. To koń, który musiał być u dobrego gospodarza — może dziadka, który podupadł na zdrowiu, a nie zapominajmy, że handlarze krążą jak sępy — stwierdza Karolina.
I wyjaśnia: — Mówią gospodarzom, że zabiorą konia w dobre ręce, gdzie będzie mógł godnie spędzić starość, dadzą pięćset złotych na otarcie łez i zabierają. Mohita miała rodzić źrebaki, idące dalej na rzeź — wiadomo, że mięso źrebięce jest bardzo modne. Nie była już jednak w stanie urodzić zdrowego źrebięcia, jednego źrebaczka urodziła martwego, więc dla handlarzy stała się zupełnie niepotrzebna. W takiej sytuacji kierunek jest jeden — na mięso. Trafiła jednak do nas.
Mohita jest koniem powypadkowym — ma krzywe biodro i nogi, musiała przejść kosztowną operację, dzięki której będzie mogła żyć dalej bez bólu. — To koń kaleki i taki pozostanie. Nie jesteśmy już w stanie doprowadzić jej do stuprocentowego zdrowia, chociaż i tak udało się dużo zdziałać — nie będzie już cierpieć — mówi szefowa azylu.
Jest jeszcze Bella. Klacz trafiła do Karoliny przed założeniem azylu, była jednym z bodźców, które przyczyniły się do jego powstania.
— Sprzedawcy nie informują kupujących o wszystkim. Bella na szczęście trafiła na mnie, ale mogło stać się inaczej. Dopiero po zakupie okazało się, że klacz jest powypadkowa — zaczęła tracić wzrok i wyszło na jaw, że ma problemy z kręgosłupem. Ze zdrowego konia stała się zwierzęciem potrzebującym dożywotniej opieki. Jej przewodnikiem jest jeden z naszych kucyków, który wyposażony w specjalny dzwonek, wyprowadza ją na spacery — mówi Karolina.
I dodaje: — Kika — przewodniczka Belli to pierwszy koń, który trafił do mojej stajni. Oczywiście nie wiedziałam, że jest chora, bo wtedy nie miałam jeszcze takiej wiedzy. Przyjęłam ją pod swój dach od bardzo zamożnej rodziny, bo ich wnuki wyrosły z kucyka… Gdy zaczęłam diagnostykę Kiki okazało się, że jest chora na dwie ciężkie, nieuleczalne choroby. Byli właściciele nigdy mi nie pomogli finansowo, szybko o niej zapomnieli. Kika to koń o wyjątkowym charakterze, to tak zwany koń profesor. Wychowała wiele koni, których stan psychiczny był zły. Była dla nich matką i babcią. Bez wątpienia jest filarem naszej organizacji i to od niej wszystko się zaczęło.
Skąd wzięła się u Karoliny miłość do tych zwierząt?
— Konie kocham od dziecka, miałam chyba siedem lat, kiedy dziadkowie zabrali mnie na piknik do Kadyn i zobaczyłam tamtejszą przepiękną stadninę. Ta fascynacja przerodziła się w chęć ratowania tych zwierząt i opiekowania się nimi. Wszystko zaczęło się w 2012, kiedy przez moje ręce zaczęły przewijać się konie chore. Zaczęłam też zgłębiać tematykę handlu końmi na rzeź — za długo nie byłam świadoma, że istnieją targi koni, które są tak naprawdę miejscem śmierci tych zwierząt. Konie są tam traktowane bardzo brutalnie i bite, źrebięta oddziela się od matek, a w powietrzu unosi się odór alkoholu, który jeszcze potęguje agresję handlarzy — opowiada Karolina.
Podopieczni azylu mają za sobą naprawdę przerażające historie.
— Za każdym razem, gdy trafiają do nas pokrzywdzone konie, to mam wrażenie, że chyba nic mnie już nie zaskoczy. A wtedy przyjeżdżają kolejne — i to w takim stanie, że serce klęka. Czasem nie jesteśmy w stanie ich uratować, mimo zaangażowania najlepszych specjalistów z całej Polski. Bywa, że przegrywamy. Konie są męczone latami — głodzone, pozostawione bez opieki, doprowadzone do skrajnego kalectwa — mimo najlepszych zespołów, są takie chwile, że trzeba pozwolić im odejść — przyznaje moja rozmówczyni.
Jedna z takich sytuacji miała miejsce w tamtym roku. Najpierw ekipa stowarzyszenia miała uratować jednego konia, za chwilę okazało się, że są dwa, a potem, że jednak trzy.
— Nigdy nie pojadę po jednego konia, kiedy wiem, że w danym miejscu są trzy — to proste — trzeba zabrać trzy. I tak, w 2020 uratowaliśmy trzy kucyki — dwa odebraliśmy interwencyjnie, za jednego zapłaciliśmy. Przyjechała policja, pan zrzekł się praw do zwierząt, które były w stanie tragicznym — nie widziały chyba świata i nie oddychały świeżym powietrzem przez lata, miały powykręcane nogi, powykręcane kopyta, były obklejone po same uszy odchodami. Jeden z koni, zaledwie 5-letni, miał zaawansowaną niewydolność oddechową w związku z tym, że stał kilka lat na niesprzątanym oborniku i regularnie wdychał amoniak. Karmione śmieciami nabawiły się problemów z wątrobą. Ich stan był bardzo zły — do dziś jest z nami tylko jeden z uratowanych tego dnia kucyków — mówi Karolina.
Kobieta nie ukrywa, że jej postawa zadziwiająco często, spotyka się z negatywnymi uwagami. Przecież, by uratować jednego zwierzaka, musi poświęcić tyle czasu, pieniędzy i nerwów — i wielu zastanawia się, gdzie tu w ogóle sens?
— Bardzo często, kiedy jeździmy na targi albo wykupujemy od handlarza jednego konia, słyszę, że przecież świata nie uratuję. Po co mi ten jeden koń, przecież do rzeźni jadą ich tysiące? Odpowiedź jest prosta — dla mnie to nigdy nie będzie tylko jeden koń, to aż jeden koń — życie, o które należy walczyć — przekazuje Karolina.
A tych żyć już sporo uratowała, wystarczy odwiedzić stajnię w Nowakowie, by się o tym przekonać. Aktualnie żyje tam 15 zwierząt kopytnych — konie, kozy i osioł, 8 kotów i 6 psów — większość z nich drugą szansę dostała właśnie dzięki Karolinie.
Osioł Klapek już jechał na salami, a byłoby szkoda — jest energiczny, wesoły i pełen życia. Pies, którego Karolina uratowała przed życiem na łańcuchu, kiedy do niej trafił, ważył chyba jedną czwartą tego, co teraz, a dziś nie odstępuje jej nawet na krok. Jest też najdroższy kot świata — zwykły mruczek, a jednak poświęcono mu wiele uwagi, by postawić go na łapy.
— Wszystkie nasze zwierzaki są niesamowite. Widać jak się kochają, opiekują jedne drugimi i przytulają. Bawią się wspólnie i dokazują jak szczęśliwe dzieciaki. I niech mi ktoś powie, że w ich zachowaniu nie widać uczuć — mówi Karolina.
A te w Nowakowie to jeszcze nie wszystkie. 16 uratowanych przez stowarzyszenie koni na stałe przebywa pod opieką stajni w Małdytach, za co stowarzyszenie płaci około 10 tysięcy złotych miesięcznie. I to właśnie pozyskiwanie tych środków jest najtrudniejsze.
— Druga rzecz, to sytuacje, w których chcemy wykupić danego konia — organizujemy wówczas zbiórkę, a środki potrzebne są nie tylko na wykupienie zwierzęcia, ale i wstępną diagnozę weterynaryjną, kowala i trzy pierwsze miesiące utrzymania konia. Widzę, że w czasach, w których żyjemy, jest coraz więcej ludzi i zwierząt wymagających wsparcia. Nie możemy jednak zapominać o tych drugich — to przecież zwierzęta bez ludzkiej pomocy sobie w ogóle nie poradzą. Ktoś musi stanąć w ich obronie — zauważa Karolina.
Dobra wiadomość jest taka, że w tym roku Azyl dla Koni po raz pierwszy otrzyma środki z jednego procenta, co oznacza, że rozliczając się w przyszłym roku, możecie śmiało wpisywać KRS 0000436326 i mieć pewność, że wasz procent przysłuży się tym najbardziej bezbronnym.
Zapytana o inne pasje, Karolina odpowiada, że jej życiem jest po prostu opieka nad tymi zwierzętami, które pod jej okiem odzyskują sprawność fizyczną i wiarę w człowieka. Jeździ na targi nie tylko, by ratować kolejne konie, tłumaczy też handlarzom, by nie byli w stosunku do nich agresywni, ale te pogadanki zwykle skutków nie odnoszą.
— W szkołach brakuje pogadanek i miejsca na edukację dotyczącą właściwego traktowania zwierząt. Ludzie nadal nie reagują, gdy widzą zagłodzone psy na łańcuchach — mogą mijać je latami, ale uwagi właścicielowi nie zwrócą, że pies nie ma wody, a krowa jest kopana, bo za wolno schodzi z pastwiska. Ważne jest też, by rodzice od małego uczyli dzieci szacunku do zwierząt — przekazuje moja rozmówczyni.
Czy konie zostaną kiedyś wykreślone z listy zwierząt rzeźnych? Tego nie wiemy. Ważne, by ktoś zwrócił uwagę na sposób, w jaki są traktowane — sytuacje, o których opowiedziała mi Karolina, łapią za serce i dają do myślenia.
Na naszych talerzach lądują konie chore i kalekie, a nawet klacze, które zarżnięte zostały, będąc w piątym miesiącu ciąży. Handlarze, pośrednicy, tuczarnie — ten biznes ma się dobrze. Jak koń za chudy, to zamiast na mięso, trafi na kości — za to też będzie pieniądz.
— Ludzie, którzy się tym zajmują, nie znają litości. To nie są dla nich żywe istoty, a towar, na którym chcą zarobić tyle, ile się da — podsumowuje Karolina.
Kamila Kornacka
k.kornacka@dziennikelblaski.pl
k.kornacka@dziennikelblaski.pl