O rajdzie czołgów kapitana Gienadija Lwowicza Diaczenki uczono w sowieckich akademiach wojsk pancernych, stawiając dowódcę 3 batalionu czołgów 31 brygady pancernej za wzór operatywności i przykład wykorzystania wozów bojowych w warunkach wojennych.
Szkoda tylko, że ci sami Rosjanie w kilka dni później "zapomnieli" o doświadczeniach kapitana i doprowadzili do krwawej jatki na ulicach Elbląga.
Od lat w lokalnych mediach coraz częściej pojawiają się okolicznościowe informacje związane z rocznicą tzw. „wyzwolenia” a raczej zdobycia Elbląga przez Armię Sowiecką w lutym 1945 roku. Najbardziej znanym epizodem, szczególnie utrwalonym w pamięci starszych elblążan, jest rajd czołgów pod dowództwem kapitana Diaczenki (upamiętnionego zresztą nazwą jednej z ulic) przez miasto –twierdzę i owo słynne zdjęcie, przedstawiające spalony wrak czołgu kapitana stojący ulicy Stary Rynek.
Legenda wydarzeń 23 stycznia 1945 zawiera sporo zastanawiających luk i niedomówień, gdyż opiera się tylko na przekazie rosyjskim. A jak mogło być w rzeczywistości?
Sowiecki blitzkrieg
W 1945 r. wyraźnie widać było, jak odwróciły się koleje wojny. Cztery lata wcześniej armie niemieckie błyskawicznie parły na wschód rozbijając rozpaczliwie broniących się Sowietów, w 1945 r. to Rosjanie w mistrzowski sposób opanowawszy sztukę wojenną zaskakiwali co chwila cofający się Wehrmacht błyskotliwymi operacjami.
14 lutego 2 Front Białoruski, dowodzony przez marszałka Rokossowskiego, uderzył z rejonu Serocka i Pułtuska na północ, z zadaniem odcięcia pruskiego zgrupowania Niemców od Pomorza i Rzeszy. Po przełamaniu frontu przez 2 armię uderzeniową Rokossowski wprowadził do walki 5 armię pancerną gwardii dowodzoną przez generała pułkownika Wolskiego. (imię i nazwisko do wiadomości redakcji)Jego czołgiści i zmechanizowana piechota w bardzo trudnych warunkach terenowych i pogodowych (bardzo ostra zima) błyskawicznymi atakami zdobywali kolejne miejscowości (Ciechanów, Mława, Działdowo, Iława, Ostróda) i po tygodniu ( 22 stycznia) znaleźli się już w okolicach Zalewa i Małdyt. W ciągu 7 dni pancerniacy pokonali 200 kilometrów – wynik lepszy niż podboje Niemców z lata 1941 roku!
Dowódca 29 korpusu pancernego, generał major Ksenofont Małachow otrzymał rozkaz przecięcia 4 armii wroga na wysokości Rubna Wielkiego i zablokowania Elbląga od wschodu. Do wykonania zadania Małachow skierował 31 brygadę pancerną podpułkownika Pokołowa, na której czele poruszał się wydzielony batalion Diaczenki wzmocniony desantem zwiadowców.
W zadymce, unikając walki czołgi batalionu wyprzedziły znacznie kolumnę brygady i przez Myślice, Rychliki, Krosno koło Pasłęka oraz Pomorską Wieś w zapadającym zmroku przejechały przez autostradę próbując skręcić na Milejewo celem wykonania zadania. Tu jednak szczęście zawiodło Rosjan, którzy natrafili na niemieckie umocnienienia, zbudowane wielkim nakładem sil i środków w 1944 r. i zostali zmuszeni do skręcenia na zachód, na Elbląg.
Wieczór ognia i krwi
Dokumenty sowieckie przedstawiały Elbing jako potężnie umocnione miasto twierdzę, dobrze przygotowane do walki, z kilkunastotysięczną załogą. Faktycznie sytuacja obrońców przedstawiała się inaczej.
Po zakończeniu rosyjskiej letniej ofensywy w 1944 podjęto szereg prac przygotowujących miasto do obrony. Wyznaczony na komendanta pułkownik Eberhard Schoepffer (1984–1975), mimo pełnej świadomości krytycznej sytuacji Wehrmachtu i nierealności postawionych przed nim wymagań, spowodował wybudowanie pasa umocnień przeznaczonych dla pełnych trzech dywizji, zaczął gromadzić zapasy na czas oblężenia i organizować w oparciu o sieć szkół wojskowych własne oddziały wojskowe. Komendantowi nie udało się jednak doprowadzić do ewakuacji ludności miasta, które po rozpoczęciu ofensywy styczniowej prawie podwoiło liczbę mieszkańców.
Krytycznego dnia, Schoepffer otrzymał sygnał alarmowy o przemieszczających się przez Pomorską Wieś sowieckich czołgach i postawił jednostki garnizonu w stan alarmu.
Na czele grupy Diaczenki poruszały się trzy czołgi dowodzone przez lejtnanta Andrieja Zacharewicza Alejnikowa, które pierwsze dojechały w pobliże zabudowań cegielni Dębica (obecnie kompleks zajmowany przez szereg firm). Po krótkiej naradzie z przybyłym na miejsce Diaczenką Rosjanie okrążyli obiekt po czym wdarli się na dziedziniec. Szereg źródeł sugeruje (potwierdza to potem zachowanie się czołgistów), że znaleziono przewodnika, którym mógł być rosyjski chłopiec pracujący w cegielni. W cegielni zapada też brzemienna w skutki decyzja. Ponieważ przejazd przez umocnione tereny wokół miasta nie jest możliwy, zapadł już zmrok a rozkaz należało wykonać do północy, Diaczenko postanawia przejechać przez miasto. W warunkach kiepskiej widoczności i w opadach śniegu, obsadzone żołnierzami desantu maszyny trzeciego batalionu mają udawać niemieckie czołgi zjeżdżające po ćwiczeniach do koszar Mudra (przy ulicy Mazurskiej).
Pierwszą przeszkodą na trasie rajderów były zapory przeciwczołgowe ustawione przy koszarach na ulicy Łęczyckiej. Sowieckie T-34/85 próbują bezskutecznie sforsować je by przedrzeć się do ulicy Bema. Niemieckie posterunki otwierają ogień, a prowadzący grupę Alejnikow zawraca, kierując się w ulicę Dąbrowskiego. Komendant miasta otrzymuje kolejny meldunek, który mógł sugerować, że grupa sowieckich czołgów definitywnie wycofała się z miasta na południe.
Nie znamy szczegółów tej części rajdu, lecz można się domyślać, że Alejnikow najprawdopodobniej z ulicy Dąbrowskiego skręcił w ulicę Okólnik i wyjechał w rejonie ulicy Grunwaldzkiej, w miejscu skrzyżowania z drogą prowadzącą do Gronowa Górnego. Rosjanie staranowali niemiecką kolumnę transportową a następnie dostrzegli z niewielkiego wzniesienia oświetlone lotnisko. Prowadzący pluton lejtnanta Alejnikowa otworzył ogień z dział niszcząc według źródeł sowieckich „18 Messerschmittów”, co zapewne znacznie mija się z prawdą.
Czołgi wjechały w Aleję Grunwaldzką i rozgniatając stojące im na drodze samochody, furmanki oraz wózki z dobytkiem parły na przód w kierunku centrum. Z licznych relacji wiadomo, że miasto było oświetlone, a na ulicach oprócz licznych mieszkańców były tłumy uchodźców, którzy starali dostać się do pociągów bądź przeprawić się przez rzekę Elbląg przez jeden z mostów na Starym Mieście.
Według dostępnych opisów uciekinierów czołgi Diaczenki wjechały na wypełniony tłumami Plac Dworcowy. Tu rozpoczyna się kanonada z dział i karabinów maszynowych, zwiadowcy siedzący na pancerzach zeskakują z czołgów w poszukiwaniu łupów i ofiar. Giną nie tylko umundurowani żołnierze oraz kolejarze, ale też kobiety i dzieci. Rosjanie szybko ruszyli dalej w stronę Placu Grunwaldzkiego i poprzez ulicę Janowską (w tym rejonie miasta były inny układ ulic niż obecnie ) dotarli do ulicy Rycerskiej gdzie zatrzymali się.
Wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego grupa, która dysponowała (jeżeli takowe posiadała) bardzo niedokładnymi mapami tak sprawnie poruszała się po mieście, prawie bezbłędnie przemieszczając się ulicami Elbląga i nagle, w samym centrum miasta pogubiła się? Nawet, jeżeli mieli przewodnika to należy wątpić, że znał aż tak dobrze Elbląg, by sprawnie prowadzić kolumnę czołgów na drugi koniec miasta. Odpowiedzią na to pytanie może być układ torów tramwajowych, które batalion Diaczenki „zgubił” w rejonie Placu Grunwaldzkiego , a następnie starał się odszukać, jadąc „na azymut”, w kierunku na północ.
Skręca na Starówkę i wjeżdża
na ulicę Stary Rynek
Pomimo kilkakrotnej strzelaniny czołgom udaje się w miarę bezpiecznie pokonywać kolejne ulice. Na ówczesnym placu Hermana Goeringa ich szczęście kończy się – przechodzący przez plac żołnierze niemieccy rozpoznają wroga i otwierają ogień. Co gorsza, przy końcu placu Cesarza Wilhelma (obecnie rejon ulicy Pocztowej) Rosjanie dostrzegają wyłaniającą się z bocznej ulicy baterię dział wroga. Alejnikow dostaje rozkaz zniszczenia jej, a Diaczenko z resztą swoich czołgów, prowadząc ogień skręca na Starówkę i wjeżdża na ulicę Stary Rynek.
Tu, pomiędzy ulicami Rzeźnicką a Kowalską czołg kapitana otrzymuje trafienie, które zmusza załogę do ewakuacji do kolejnej maszyny. Źródła historyczne najczęściej wskazują na trafienie wozu Diaczenki z działa, ale osobiście skłaniam się ku poglądowi, że czołg został trafiony z ręcznej wyrzutni typu panzerfaust, strzelającej od ulicy Rzeźniczej. Mniej więcej w tym momencie miasto ogarniają ciemności – na rozkaz pułkownika Schoepffera elektrownia wyłącza prąd.
Nieco dalej czołgi Diaczenki spotykają się z plutonem lejtnanta Alejnikowa, który zniszczywszy wrogą baterię i przewracając tramwaj na skrzyżowaniu Placu Słowiańskiego i ulicy Kowalskiej wjeżdża na Stary Rynek. Nie dojeżdżając do Bramy Targowej Rosjanie wyjeżdżają na ulicę Pocztową i mając z boku tory tramwajowe ruszają wzdłuż ulicy Browarnej w kierunku Rubna Wielkiego.
I tu następuje chyba najbardziej tajemniczy epizod rajdu Diaczenki przez Elbląg. Pluton Alejnikowa zawraca i ponownie wjeżdża na Plac Słowiański, gdzie w pobliżu rozbitego tramwaju pojazd Alejnikowa otrzymuje trafienie pociskiem przeciwpancernym. Ranny zostaje kierowca, a Alejnikow zajmuje jego miejsce i wyprowadza swój uszkodzony pojazd oraz pozostałe dwa czołgi spod coraz silniejszego ognia Niemców.
Dlaczego młody lejtnant, zapewne za zgodą dowódcy zdecydował się na tak ryzykowny powrót? Powód musiał być niezwykle istotny, skoro podjęto ryzyko utraty aż trzech czołgów i siedzących na ich pancerzach żołnierzy zwiadu.
Moim zdaniem Alejnikow wrócił po bojców, którzy na wskutek zderzenia się jego czołgu z tramwajem spadli z pojazdu lub tych, którzy w czasie walki w rejonie Placu Słowiańskiego zostali odcięci od oddziału.
Obydwie grupy spotkały się w rejonie Rubna Wielkiego i według jednych źródeł „zaległy w lesie”, według zaś innych zajęły stanowiska obronne wokół zabudowań leżących przy torze kolejowym.
Następnego dnia tankiści kapitana odparli niemiecki atak, zniszczyli transport kolejowy jadący z Braniewa do Elbląga, a około południa 24 stycznia połączyli się z siłami głównymi brygady podpułkownika Pokołowa.
Brzemienne skutki
„kawaleryjskiego zagonu”.
Do niedawna przejazd batalionu Diaczenki przez Elbląg był jednoznacznie oceniany jako przykład bezprzykładnego bohaterstwa połączonego z serią błyskotliwych, choć ryzykownych decyzji. Nie odmawiając czołgistom ani niezmiernej odwagi, ani umiejętności taktycznych należy jednak przypomnieć masakrę ludności, której dokonali w okolicach dworca, a o której milczą źródła sowieckie. Na decyzję Gienadija Lwowicza Diaczenki o przejeździe przez wielkie, wrogie miasto musiały wpłynąć także sukcesy 5 armii pancernej, która praktycznie z marszu zajmowała miasta na swojej drodze. Nie należy zapominać też o nienawiści i przemożnej chęci zemsty za własne cierpienia oraz racjach alkoholu, który dogrzewał ludzi w te mroźne dni oraz dodawał im odwagi.
„Sztuczkę” Diaczenki starały się powtórzyć inne czołgi 29 korpusu pancernego generała Małachowa, które wieczorem i w nocy próbowały wedrzeć się do miasta. Według sprzecznych informacji kilka z nich wjechało aż na ulicę Bema, gdzie część została zniszczona a reszta wycofała się zabijając i raniąc uciekinierów oraz dokonując szeregu zniszczeń. Kolejna grupa została powstrzymana w rejonie Gronowa Górnego, tracąc w ataku cztery pojazdy.
Sowiecki rajd postawił niemiecką obronę w stan alarmu, i po pierwszym zamieszaniu obrońcy skutecznie odparli napastników. Dopiero następnego dnia zezwolono na ewakuację ludności a komendzie miasta udało się pozyskać dość istotne wzmocnienie w postaci maszerujących w kierunku Królewca oddziałów.
Rosjanie, zachęceni łatwością, z jaką udało się Diaczence przejechać przez miasto w następnych dniach rzucili do walki liczne jednostki pancerne, które poniosły na ulicach miasta bardzo krwawe straty, niosąc jednocześnie zniszczenie ludności i zasobom miejskim. Odparcie sowieckiego natarcia połączone z sukcesami niemieckiego kontrataku w rejonie Pasłęka umocniły dowództwo niemieckie w przekonaniu, że nawet z niewystarczającymi siłami jest w stanie powstrzymać przez długi okres czasu wroga, licząc na sukces własnej kontrofensywy.
Krwawa lekcja , którą odebrali Rosjanie sprawiła, że do walki rzucono jednostki piechoty, wsparte ciężką artylerię i lotnictwem, które dom po domu wypierały broniących się Niemców, równając całe dzielnice z ziemią.
Za swój wyczyn uczestnicy rajdu dostali wysokie odznaczenia bojowe, a kapitan Diaczenko awans do stopnia majora. Żaden jednak z żołnierzy batalionu nie napisał wspomnień opisujących tamten dzień.
Nadal więc, pomimo oficjalnych raportów i prywatnych relacji historia tego niezwykłego wieczoru jest pełna niedopowiedzeń i białych plam. Ciekawe, czy kiedykolwiek poznamy ją w pełni.